- Coś się stało? – spytała Raini, opierając się o ścianę i ze
ściągniętymi brwiami przyglądając się jak z drżącymi rękoma próbuje
skupić się na scenariuszu. Pokręciła głową i zamknęła drzwi garderoby, a
potem usiadła w fotelu naprzeciwko mnie.
- Austin i Ally nie powinni być razem, nie uważasz? – mruknęłam kartkując skrypt.
- Laura– powiedziała łapiąc mnie za ręce i zmuszając do spojrzenia w oczy. – Co ci się stało?
-
Wiesz, denerwuje się. Zawsze się denerwuje przed kamerami. Nie lubię
być w centrum uwagi – przewróciła oczami i mnie puściła. Zacisnęłam
zęby, wiedząc, że czegokolwiek bym nie powiedziała, brunetka i tak
wyczuje moje kłamstwo. – Całowałam się z Rossem– Cisza. Długie
milczenie, a potem chichot. Dziewczyna zakryła usta, widząc moją kwaśną
minę.
- I tylko dlatego jesteś zdenerwowana? – kolejny chichot.
- Nie powinnam tego robić. Poza tym byłam pijana – westchnęłam. – To kolega z pracy.
- Pierwszy krok jest najtrudniejszy. Później pójdzie gładko – uśmiechnęła się Raini, ale pokręciłam głową.
- Nic nie pójdzie gładko. Nie będzie żadnego później – wstałam. – Będę się zachowywać, jakby nic się nie stało.
-
A jeśli jemu się podobało? – zasugerowała przyjaciółka. Przełknęłam
ślinę. Mi się podobało. Stop. Nie myśl o tym. Nakazałam sobie w myślach.
- To już raczej jego sprawa. Nie powinien w ogóle zaczynać. A co u ciebie? – Raini posmutniała.
- Powiedziałam Steven’owi, że to się nie uda i że powinien zająć się swoją dziewczyną – odpowiedziała.
- I żałujesz? – wzruszyła ramionami.
- Sama już nie wiem. Tyler zachowuje się ostatnio strasznie dziwnie. Jakby mnie unikał.
- Zaproś go tutaj. Wybadamy sytuację – Raini uśmiechnęła się lekko.
- Dobry pomysł.
- Chodzi ci o coś konkretnego? – mruknęła Lisa, kiedy usiadłem obok
niej w korytarzu i podsunąłem pod nos paczkę chipsów. Spojrzała na nią
sceptycznie i wróciła do przyglądania się drzwiom wejściowym.
Westchnąłem przeciągle.
- Chciałem tylko porozmawiać. Bo widzisz
doszedłem do wniosku, że powinnaś odpuścić Rossowi. Odrzucił cię,
zostawił Maię, ale jestem pewien, że obie się jakoś pozbieracie i
znajdziecie kogoś innego. Po co ta zemsta? – zapytałem, podjadając
przekąskę.
- Nie zrozumiesz – oparła łokcie na kolanach i przymknęła oczy.
- Chcę zrozumieć, ale mi nie pozwalasz.
-
To nie jest tak, że otworzę się przez chłopakiem, który zeszłego
wieczoru próbował zmusić mnie do wyjazdu. Pośrednio oczywiście. Ale
wiesz, twoje żarty mnie nie bawią – udałem, że dławię się powietrzem,
słysząc jej słowa i przyłożyłem rękę do serca.
- Ranisz mnie.
- Więc trzymaj się z daleka.
-
Przyjadę po ciebie dzisiaj wieczorem, zabiorę na kolację, taką
prawdziwą, i wszystko mi wyjaśnisz – uśmiechnąłem się promiennie, ale
Lisa tylko skrzywiła.
- Nigdzie nie idę.
- Na co właściwie czekasz? – zignorowałem odpowiedź.
- Na Rossa. Musi dostać za to, że mnie wczoraj wystawił.
- Wysłał zastępstwo.
- A sam poleciał do Laury. Cudownie – wstała, odwracając się do mnie przodem.
-
Wyglądają razem tak słodko – zacząłem, uśmiechając się krzywo. Lisa
wydawała mi się nieco zabawna ze swoimi motywami i humorkami. Chciałem
dowiedzieć się więcej, ale uparcie mi na to nie pozwalała, co tylko
zachęcało do dalszych działań. – Brakuje ci chłopaka. Mogę kogoś
załatwić, jeśli chcesz.
- Nie szukam chłopaka.
- Gadanie.
Kochanie, jeszcze będziesz mi wdzięczna za pomoc – wstałem, a w mojej
głowie rodził się już plan. – Szykuj się na niespodziankę.
Wślizgnąłem się do studia tylnymi drzwiami, ruszając prosto do
garderoby, a potem szybko na plan. Heath pomachał mi z drugiego końca sklepu Dawnson'ów. Uśmiechnąłem się do niego lekko, a potem
rozejrzałem po twarzach zebranych. Zmarszczyłem czoło, kiedy nagle na
moim ramieniu zacisnęła się dłoń.
- Nie ma tu Laury– powiedział Calum, odgarniając włosy do tyłu. Wzruszyłem ramionami.
- Nie jej szukałem – skłamałem, a Worthy spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- No pewnie, że nie. Tylko mówię – wzruszył ramionami.
-Ross , mógłbyś na chwilę zajrzeć do Kevina? Zdaje się, że ma do ciebie
sprawę – zagadnęła Raini, przechodząc obok i ciągnąc Caluma za sobą. –
Chodź już, nie tutaj kręcisz swoje sceny – zaśmiała się, kiedy rudzielec odskoczył i uśmiechnął się triumfalnie.
Wolnym krokiem ruszyłem
szarym korytarzem, ale zatrzymałem się, kiedy zobaczyłem Laurę, opartą o
ścianę przy drzwiach do biura Kevina. Odwróciła głowę w moją stronę i
wyprostowała się gwałtownie. Otworzyła nieco szerzej oczy i zacisnęła
wargi, ale potem ukryła twarz za włosami.
- Dzień dobry – przywitałem
się wesoło. Niechętnie skinęła głową, osuwając się po ścianie i
siadając na podłodze. – Nie zamierzasz ze mną rozmawiać?
- To zależy o
czym – mruknęła. Usiadłem naprzeciwko niej, śledząc każdy jej ruch. Po
kilku minutach milczenia, wreszcie spojrzała mi w oczy.
- Ładną mamy dziś pogodę – zironizowałem, ale tylko wzruszyła ramionami.
-
Wiesz, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór, to chciałabym, żebyś nie
traktował go zbyt…poważnie. Byłam pijana i w ogóle. Nie powinniśmy, no
wiesz – zacięła się, wywołując na mojej twarzy uśmiech.
- Całować się?
- Właśnie – pokiwała głową. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi i w dodatku pracujemy razem.
- To ma coś do rzeczy? – zdziwiłem się, ściągając brwi.
- Nie spotykam się z kolegami z pracy – odparła. Milczałem. No cóż, nie takiego obrotu sprawy się spodziewałem.
- Ale podobało ci się? – spytałem, kiedy drzwi do biura się otworzyły i stanął w nich Kevin.
-
Cześć, wchodźcie – powiedział i z powrotem zniknął za drzwiami. Oboje
wstaliśmy i ruszyliśmy do pomieszczenia. Przepuściłem Laurę pierwszą, a
potem zamknąłem za nami drzwi. Pokój nie wyglądał jakoś niezwykle. Duże,
drewniane biurko stało na środku, zawalone stosem papierów i
długopisów. Monitor lekko odcinał się od białego morza i został
przesunięty w sam kąt. Żaluzje były przysłonięte, tworząc w
pomieszczeniu półmrok i rzucając cienie na beżowe ściany. Na ścianie po
prawej wisiała korkowa tablica, zapełniona różnokolorowymi kartkami i
zdjęciami. Kevin usiadł na krześle obrotowym za biurkiem, a my zajęliśmy
dwa miejsca naprzeciwko.
- Zanim przejdziemy do konkretów, chciałbym
was spytać jak pracuje się wam z Richardem? – Laura prychnęła cicho, a ja
uśmiechnąłem się na wspomnienie filmiku, który niedawno nagrał.
- Bez zastrzeżeń. Świetnie tu pasuje – odparłem bez wahania.
- Zgadzam się – dodała szatynka.
-
To dobrze, bo zostanie na dłużej- mruknął Kevin machając długopisem. –
Za to Lisa niedługo będzie musiała nas opuścić. Pojawiła się już w zbyt
wielu odcinkach. Niby zawsze jest gdzieś w tłumie, ale ludzie w końcu
zaczną ją zauważać. Biorąc pod uwagę kolor włosów – uśmiechnąłem się
szeroko. Jeśli Kevin ją wyrzuci, nie będę musiał już jej tutaj widywać,
co było jednoznaczne z brakiem przeszkód, jeśli chodziło o Laurę.
- No
więc – zaczął Kevin nieco zmieszany. – Heath nigdy by was o to nie
poprosił i kiedy to zaproponowałem, nakrzyczał na mnie i powiedział,
że otruje we śnie – skrzywił się – Ale i tak postanowiłem wprowadzić ten
pomysł w życie. Otóż, chciałbym żebyście udawali parę. W celach
promocyjnych – mój uśmiech zbladł. Zacisnąłem usta, żeby się nie
roześmiać i spojrzałem na Laurę. Źrenice się rozszerzyły, a buzię
otworzyła na kształt litery ‚o’. W życiu nie miałem lepszej zabawy.
-
Na początku chciałem zaproponować to Calumowi, ale doszedłem do
wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Słyszałem, że mają z Torrey większe
plany na przyszłość, a ty Ross chyba ostatnio rozstałeś się z
dziewczyną? – zwrócił się do mnie. Skinąłem głową, nadal próbując się
nie roześmiać. – Wspaniale. Świetnie by to wyglądało. Zupełnie jakbyś
zakończył związek dla koleżanki z planu. Genialne – prychnąłem, chowając
twarz w dłoniach i tłumiąc chichot udawanym atakiem kaszlu. – Więc co
wy na to?
- Nie mam nic przeciwko – odparłem bez wahania, spoglądając
na Laurę. Trafiła mi się idealna okazja, żeby spędzać z nią więcej
czasu.
-Lauro? – Kevin spojrzał na nią błagalnie. Głośno przełknęła ślinę.
- Nie ma sprawy – szepnęła słabym głosem. Kevin klasnął w ręce, rozsiadając się wygodniej w fotelu.
-
Naprawdę będę zobowiązany. Możecie liczyć na podwyżkę. Tylko ani słowa Heathowi . To musi zostać między nami. Jeśli chodzi o paparazzich to na
początku dajcie się złapać gdzieś razem, tylko proszę na razie żadnych
pocałunków – Laura zbladła i spuściła głowę. – Ale za to, mogłabyś zostać
u Rossa na noc. Na przykład dzisiaj. Postaram się przekazać adres do
kilku magazynów i jestem pewien, że jeszcze wieczorem wyślą tam swoich
ludzi. Nie będzie problemu? – pokręciłem głową, a Laura przytaknęła.
- Wolałabym już iść – mruknęła nieco obojętnie.
-
Jasne, jesteście już wolni. Wielkie dzięki za pomoc – wstała i wypadła
na korytarz, a ja zaraz za nią. Zaśmiałem się na widok jej zdegustowanej
miny.
- Sama się zgodziłaś – uśmiechnąłem się szeroko, mierząc się z jej rozdrażnionym wzrokiem.
- Co nie zmienia faktu, że to nadal relacja czysto zawodowa.
~~~~
Hej, hej, hej! :)
Oto ja z kolejnym rozdziałem ;3 Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że tak rzadko dodaję posty :/ Pozdrawiam ;)
Miśkaa^.^
Laura i Ross
Przyjaźń, a może coś więcej...?
czwartek, 9 października 2014
czwartek, 2 października 2014
Rozdział 11
Czytasz=Komentujesz=Motywujesz ;)
Wróciłam do domu wściekła. Kolejne dwie godziny w korkach to już naprawdę cios poniżej pasa. Mój wieczór znacznie się przez to wszystko skrócił. Otworzyłam drzwi wejściowe i wkroczyłam do środka, od razu w wejściu zdejmując obcasy i na oślep wrzucając je do szafy. Prawym kolanem pchnęłam drzwi, odcinając tym samym dopływ światła. Dookoła panował mrok, nie licząc słabych poświat latarni, wpadających przez okno w kuchni. Zmarszczyłam czoło. Raini powinna być już w domu, tymczasem wyglądało na to, że jestem sama. Pstryknęłam włącznik światła, ale nic się nie wydarzyło. Wokół było nadal tak samo ciemno jak przed chwilą. Odruchowo przełknęłam ślinę, ruszając przed siebie i starając się narobić jak najmniej hałasu. Chciałam dotrzeć do kuchni i porwać z niej jakaś świeczkę czy chociaż latarkę. Odłożyłam torbę na podłogę i wysunęłam jedną z szuflad, mrużąc oczy i próbując coś dostrzec w nikłym świetle latarni ulicznych. Grzebałam tam kilka sekund, kiedy nagle poczułam czyjeś dłonie na biodrach i zamarłam. Miałam wrażenie jakby moje serce się zatrzymało, a potem zaczęło bić jak szalone. Odwróciłam się przodem do napastnika, ale było zbyt ciemno, żebym dostrzegła wystarczająco dużo szczegółów. Poza tym zbyt szybko zostałam brutalnie pociągnięta w jego stronę i przyciśnięta do ściany. Chciałam krzyczeć, ale zasłonił mi usta dłonią. Do moich oczu nabiegły łzy, kiedy sięgnął drugą ręką do blatu. W moich najgorszych koszmarach właśnie brał do ręki nóż albo innego rodzaju ostrze. Jakimś cudem domyśliłam się, że to mężczyzna. Zdecydowanie. Dłonie były zdecydowanie za duże jak na kobietę. Zacisnęłam powieki i wtedy rozbłysło światło. Niepewnie otworzyłam lewe oko i wstrzymałam oddech, kiedy dostrzegłam przed sobą zwijającego się ze śmiechu Lyncha z latarką w ręku. Odepchnęłam go od siebie, przykładając dłoń do klatki piersiowej i robiąc kilka głębokich wdechów.
- Zwariowałeś? – syknęłam w jego stronę. – Myślałam, że zejdę na zawał. Co ty tu w ogóle robisz?
- Raini pożyczyła mi klucze i powiedziała, że nie wróci na noc – wzruszył obojętnie ramionami. – Niestety, kiedy tu przyszedłem okazało się, że chwilowo odcięli wam prąd, co jest tak naprawdę plusem, bo kolacja będzie się odbywać przy świecach – dodał, kierując światło latarki na stół, gdzie znajdowały się dwa talerze ze smacznie wyglądającym spaghetti na powierzchni.
- Włamałeś mi się do domu – zaczęłam, kręcąc głową. – Żeby zrobić mi kolację – zakończyłam, wyrywając mu latarkę i otwierając górną szafkę, gdzie od niedawna trzymałyśmy różnego rodzaju leki. Wyjęłam z niej paczkę papierosów, po czym otworzyłam okno na oścież, przysiadając na parapecie i wkładając sobie cienką rurkę do ust. A potem uświadomiłam sobie, że nie mam jej czym zapalić. Westchnęłam z irytacją, ale z pomocą przyszedł mi Ross, siadając naprzeciwko i podpalając papierosa jedną z zapałek, które wyjął z kieszeni jeansów. Zaciągnęłam się dymem, by potem wypuścić z ust szary kłębek i dać upust zdenerwowaniu, które mnie ogarnęło, tylko i wyłącznie przez blondyna. Ross przyglądał mi się przez jakiś czas, a potem wyrwał mi paczkę z ręki i sam zwinnym ruchem, wyciągnął z niej rurkę, przyłączając się do mnie.
- Myślałam, że nie palisz – stwierdziłam.
- Bo nie palę – odpowiedział, biorąc papierosa do ust, wypuszczając dym, a potem obracając go w dłoni i przyglądając się mu z zainteresowaniem.
- Ja też tak właściwie nie palę – dodałam po chwili obojętnie, ponownie się zaciągając, jakby dla potwierdzenia moich słów. Ross zaśmiał się lekko i bez wahania zgasił swojego papierosa, wyrzucając peta do popielniczki, stojącej niedaleko.
- Kolacja wystygnie – zauważył, a ja znacząco zmrużyłam oczy.
- Po co właściwie się tu zjawiłeś? Przecież dopiero co zabrałeś swoje rzeczy i zmieniłeś miejsce zamieszkania. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że spotkanie mnie tylko w pracy jest wystarczająco satysfakcjonujące – burknęłam pod nosem, kończąc palić. Obracałam w dłoni pudełko nie ważąc się spojrzeć chłopakowi w oczy.
- To Lisa wrobiła mnie w przeprowadzkę. Wcale nie zamierzałem się przenosić, było mi tu dobrze – wyjaśnił, a ja wreszcie podniosłam wzrok.
- To twoja dziewczyna, to chyba oczywiste, że czuła się źle ze świadomością, że mieszkasz z dwoma młodymi kobietami – zauważyłam, a Ross zaśmiał się na cały głos, kręcąc głową.
- Nie jesteśmy parą. Nawet się nie lubimy. Ona po prostu się mści za to, że rzuciłem Maię. Nie pytaj dlaczego. Sam nie rozumiem jej toku myślenia – wzruszył ramionami. – Ja za to zauważyłem, że zbliżyłaś się do Caluma– zaczął niepewnie, a ja uśmiechnęłam się słodko.
- Wydaje ci się. To przyjaciel – rzuciłam, a kiedy spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, zaparło mi dech w piersi. – Może zabierzmy się już za tę kolację – stwierdziłam i oboje zgodnie ruszyliśmy do stołu. Blondyn odsunął mi krzesło, co wywołało na mojej twarzy uśmiech, po czym zajął miejsce naprzeciwko.
- Co się właściwie stało, że uwolniłeś się od Lisy? – zapytałam, zabierając się do jedzenia, a Ross ukazał zęby w promiennym uśmiechu.
- Powiedzmy, że Rich pomógł mi w tym, żebym z dzisiejszym wieczorem mógł zrobić co tylko zechcę.
Nie od razu ruszyłem na spotkanie. Zahaczyłem po drodze o kilka sklepów, rozdałem autografy, zapozowałem do kilku zdjęć i wstąpiłem do sklepu sportowego, by wyjść z niego z czapką baseballową na głowie, pogwizdując wesoło. Zdążyłem dowiedzieć się o Lisie kilku rzeczy. Po pierwsze nie lubiła baseballu. Na początku kusiło mnie, żeby zabrać ze sobą znaleziony jakiś czas temu kij, ale ostatecznie się powstrzymałem. Dziwnie by to wyglądało, gdybym tak sobie z nim paradował po ulicach. Wszedłem do kina i pierwszym, co zrobiłem było zakupienie popcornu. Potem powędrowałem prostym korytarzem przed siebie, docierając wreszcie do dali numer dwadzieścia i zastając Lisę, siedzącą na jednym z czerwonych foteli. Wpatrywała się w przestrzeń, gniotąc w dłoniach bilety.
- Nie wchodzisz? Film już dawno się zaczął – stwierdziłem, pożerając popcorn garściami i poprawiając swoją nową czapkę. Obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem i wskazała na bilety.
- Czekałam na Rossa, ale wygląda na to, że mnie wystawił – poinformowała mnie ze sztucznym uśmiechem, ale machnąłem tylko ręką.
- Oczywiście, że cię nie wystawił. Nie mógł przyjść, więc wysłał mnie – stwierdziłem uradowany, a reakcja Lisy była niesamowita. Otworzyła usta na kształt litery ‚o’ i wytrzeszczyła na mnie oczy. A kiedy już się pozbierała i wyszła z szoku, wstała i pokręciła głową.
- Nie mógł mi wysłać zastępczego partnera. A już na pewno nie ciebie – skrzywiła się.
- A jednak, moja droga. Ale wcale nie mam ochoty na kino. Jest za to lepsze miejsce, w które chcę cię zabrać – uśmiechnąłem się, wyrzucając popcorn do kosza i ciągnąc zielonooką za sobą.
- Obiecałem Rochardowi, że coś ci pokażę – powiedział Ross, wyjmując iPhone’a z kieszeni i wklepując coś w klawiaturę. Z zainteresowaniem podniosłam się i stanęłam za nim, obserwując obrazki na ekranie. Po chwili pokój wypełniły dźwięki gitary i zachrypnięty głos Richa. Na początku z szokiem przysłuchiwałam się temu, co śpiewał, a potem zupełnie nieoczekiwanie wybuchnęłam śmiechem, kiedy ponownie nazwał mnie małą leśną nimfą. Przetarłam oczy, w których zebrały się łzy rozbawienia i wzięłam do ręki kieliszek z winem, ale nie dane było mi upić łyka, bo ponownie moim ciałem wstrząsnął spazm śmiechu. Ross też się śmiał. Tylko robił to zdecydowanie spokojniej, no i oczywiście miał swoje odruchy pod kontrolą. Ja wręcz przeciwnie. Była to już trzecia butelka alkoholu i powoli odpływałam w krainę rozkoszy i nieświadomości. Usiadłam na środku pokoju, nadal zwijając się ze śmiechu i niechcący wylewając zawartość naczynia na białą bluzkę, którą miałam na sobie. Niezdarnie wstałam i odstawiłam kieliszek na stół. Spojrzałam na Rossaz irytacją wymalowaną na twarzy, ale on śmiał się teraz tak, jak ja przed chwilą.
- Bardzo zabawne – mruknęłam. Musiałam to jak najszybciej sprać, jeśli chciałam uratować swoją koszulkę. Chwiejnym krokiem udałam się do łazienki, zdejmując po drodze bluzkę i nie przejmując się tym, że Ross mógł mnie zobaczyć. W końcu na planie zdarzało się to już nie raz. (W sensie gdy się przebierała on wchodził do garderoby itp.~od aut.) Odkręciłam kran i z westchnieniem zabrałam się za zapieranie plamy. Kiedy skończyłam i wreszcie powiesiłam ubranie na kaloryferze, okazało się, że chłopak przez cały czas stał w drzwiach przyglądając się moim poczynaniom z dziwnymi iskierkami w oczach. Jego spojrzenie mimowolnie zjechało na mój stanik, ale byłam zbyt pijana, żeby się tym przejąć. Zamiast tego, dumnie uniosłam podbródek i prześlizgnęłam się tuż obok niego, zamierzając się w coś przebrać, ale złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie. Pochylił się nade mną nieznacznie i spojrzał prosto w oczy. Nie bardzo świadoma swoich czynów, odruchowo przejechałam palcami po jego policzku. Ross uśmiechnął się i wpił w moje usta, zanim w ogóle zdołałam wpaść na pomysł, że zamierza zrobić coś podobnego.
- Wesołe miasteczko? – spytała Lisa sceptycznie, a ja z entuzjazmem pokiwałem głową.
- Wykupiłem ci jazdę na wszystkich najszybszych kolejkach – poinformowałem ją z zachwytem, a dziewczyna zesztywniała.
- Nie mam zamiaru niczym jeździć – stwierdziła hardo, a ja przewróciłem oczami.
- Oj daj spokój. Na zachętę dostaniesz misia – powiedziałem, ciągnąc ją w stronę straganów i wskazując na rzędy kolorowych pluszaków. – Którego sobie życzysz?
- Koala – rzuciła po namyśle w stronę chłopaka stojącego naprzeciw nas, a blondyn natychmiast podał jej czarno białego miśka. Szybko zapłaciłem za zabawkę i ruszyłem w stronę jednej z największych kolejek górskich. Odwróciłem się do zielonookiej i uśmiechnąłem promiennie.
- Zapraszam do środka.
Lisa spędziła ze mną kilka godzin, znosząc kąśliwe uwagi, najgorsze żarty, podkładanie jej do torebki sztucznych pająków i wiele wiele innych. W ostateczności przejechała się też wszystkimi kolejkami, jakie dla niej wybrałem i zrobiła to ze stoickim spokojem, wywołując u mnie po prostu irytację. Była spokojna, a miałem ją przecież doprowadzić do białej gorączki. A teraz siedziała naprzeciw mnie, podziwiając widoki ze szczytu diabelskiego młynu.
- Nie jesteś zła za to wszystko? – zapytałem wreszcie, ale tylko pokręciła głową, nawet na mnie nie spoglądając.
- Ani trochę. Wiem co chcieliście osiągnąć, Rich, ale musisz wiedzieć, że nie da się mnie złamać tak łatwo. Przyznaj, Ross wysłał cię do mnie, żeby wreszcie ktoś zalazł mi za skórę i żebym wreszcie zdecydowała się zostawić go w spokoju – przytaknąłem.
- Dlaczego tak właściwie się do niego przyczepiłaś? – zagadnąłem, a Lisa wzruszyła ramionami.
- Maia jest dla mnie jak siostra, ale za bardzo go kocha, żeby chociaż pomyśleć o zemście. Zdecydowałam się zrobić to za nią i nie pozwolić mu związać się z Marano– mruknęła.
- Nie masz własnego życia? – rzuciłem kąśliwie, aż wreszcie na mnie spojrzała.
- Zawsze jej zazdrościłam, wiesz? Tego jaka jest z nim szczęśliwa, ale po pewnym czasie zaczęłam cieszyć się jej szczęściem. A przynajmniej się starałam, ale mnie nigdy nie spotkało coś podobnego, dlatego go tak nie lubiłam. Bo wybrał ją, mimo że poznał mnie tylko kilka godzin później niż Maię. A potem zburzył swój idealny obraz, kończąc ten związek dla koleżanki z planu. Widzę, że mają się ku sobie, ale możesz mu przekazać, że nie spocznę, póki Laura nie dojdzie do wniosku, że ten związek nie miałby przyszłości – zakończyła swój monolog, akurat kiedy młyn się zatrzymał. Szybko więc podniosła torebkę i wysiadła, zostawiając mnie samego.
~~~~~~
Hej, hej, hej! Tak dawno tutaj nic nie dodałam, ale mam tyle sprawdzianów, kartkówek i wgl... jakaś masakra :( ale już dodałam więc radujmy się wszyscy ^^ Next nie mam pojęcia kiedy będzie :/
Miśkaa^.^
Wróciłam do domu wściekła. Kolejne dwie godziny w korkach to już naprawdę cios poniżej pasa. Mój wieczór znacznie się przez to wszystko skrócił. Otworzyłam drzwi wejściowe i wkroczyłam do środka, od razu w wejściu zdejmując obcasy i na oślep wrzucając je do szafy. Prawym kolanem pchnęłam drzwi, odcinając tym samym dopływ światła. Dookoła panował mrok, nie licząc słabych poświat latarni, wpadających przez okno w kuchni. Zmarszczyłam czoło. Raini powinna być już w domu, tymczasem wyglądało na to, że jestem sama. Pstryknęłam włącznik światła, ale nic się nie wydarzyło. Wokół było nadal tak samo ciemno jak przed chwilą. Odruchowo przełknęłam ślinę, ruszając przed siebie i starając się narobić jak najmniej hałasu. Chciałam dotrzeć do kuchni i porwać z niej jakaś świeczkę czy chociaż latarkę. Odłożyłam torbę na podłogę i wysunęłam jedną z szuflad, mrużąc oczy i próbując coś dostrzec w nikłym świetle latarni ulicznych. Grzebałam tam kilka sekund, kiedy nagle poczułam czyjeś dłonie na biodrach i zamarłam. Miałam wrażenie jakby moje serce się zatrzymało, a potem zaczęło bić jak szalone. Odwróciłam się przodem do napastnika, ale było zbyt ciemno, żebym dostrzegła wystarczająco dużo szczegółów. Poza tym zbyt szybko zostałam brutalnie pociągnięta w jego stronę i przyciśnięta do ściany. Chciałam krzyczeć, ale zasłonił mi usta dłonią. Do moich oczu nabiegły łzy, kiedy sięgnął drugą ręką do blatu. W moich najgorszych koszmarach właśnie brał do ręki nóż albo innego rodzaju ostrze. Jakimś cudem domyśliłam się, że to mężczyzna. Zdecydowanie. Dłonie były zdecydowanie za duże jak na kobietę. Zacisnęłam powieki i wtedy rozbłysło światło. Niepewnie otworzyłam lewe oko i wstrzymałam oddech, kiedy dostrzegłam przed sobą zwijającego się ze śmiechu Lyncha z latarką w ręku. Odepchnęłam go od siebie, przykładając dłoń do klatki piersiowej i robiąc kilka głębokich wdechów.
- Zwariowałeś? – syknęłam w jego stronę. – Myślałam, że zejdę na zawał. Co ty tu w ogóle robisz?
- Raini pożyczyła mi klucze i powiedziała, że nie wróci na noc – wzruszył obojętnie ramionami. – Niestety, kiedy tu przyszedłem okazało się, że chwilowo odcięli wam prąd, co jest tak naprawdę plusem, bo kolacja będzie się odbywać przy świecach – dodał, kierując światło latarki na stół, gdzie znajdowały się dwa talerze ze smacznie wyglądającym spaghetti na powierzchni.
- Włamałeś mi się do domu – zaczęłam, kręcąc głową. – Żeby zrobić mi kolację – zakończyłam, wyrywając mu latarkę i otwierając górną szafkę, gdzie od niedawna trzymałyśmy różnego rodzaju leki. Wyjęłam z niej paczkę papierosów, po czym otworzyłam okno na oścież, przysiadając na parapecie i wkładając sobie cienką rurkę do ust. A potem uświadomiłam sobie, że nie mam jej czym zapalić. Westchnęłam z irytacją, ale z pomocą przyszedł mi Ross, siadając naprzeciwko i podpalając papierosa jedną z zapałek, które wyjął z kieszeni jeansów. Zaciągnęłam się dymem, by potem wypuścić z ust szary kłębek i dać upust zdenerwowaniu, które mnie ogarnęło, tylko i wyłącznie przez blondyna. Ross przyglądał mi się przez jakiś czas, a potem wyrwał mi paczkę z ręki i sam zwinnym ruchem, wyciągnął z niej rurkę, przyłączając się do mnie.
- Myślałam, że nie palisz – stwierdziłam.
- Bo nie palę – odpowiedział, biorąc papierosa do ust, wypuszczając dym, a potem obracając go w dłoni i przyglądając się mu z zainteresowaniem.
- Ja też tak właściwie nie palę – dodałam po chwili obojętnie, ponownie się zaciągając, jakby dla potwierdzenia moich słów. Ross zaśmiał się lekko i bez wahania zgasił swojego papierosa, wyrzucając peta do popielniczki, stojącej niedaleko.
- Kolacja wystygnie – zauważył, a ja znacząco zmrużyłam oczy.
- Po co właściwie się tu zjawiłeś? Przecież dopiero co zabrałeś swoje rzeczy i zmieniłeś miejsce zamieszkania. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że spotkanie mnie tylko w pracy jest wystarczająco satysfakcjonujące – burknęłam pod nosem, kończąc palić. Obracałam w dłoni pudełko nie ważąc się spojrzeć chłopakowi w oczy.
- To Lisa wrobiła mnie w przeprowadzkę. Wcale nie zamierzałem się przenosić, było mi tu dobrze – wyjaśnił, a ja wreszcie podniosłam wzrok.
- To twoja dziewczyna, to chyba oczywiste, że czuła się źle ze świadomością, że mieszkasz z dwoma młodymi kobietami – zauważyłam, a Ross zaśmiał się na cały głos, kręcąc głową.
- Nie jesteśmy parą. Nawet się nie lubimy. Ona po prostu się mści za to, że rzuciłem Maię. Nie pytaj dlaczego. Sam nie rozumiem jej toku myślenia – wzruszył ramionami. – Ja za to zauważyłem, że zbliżyłaś się do Caluma– zaczął niepewnie, a ja uśmiechnęłam się słodko.
- Wydaje ci się. To przyjaciel – rzuciłam, a kiedy spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, zaparło mi dech w piersi. – Może zabierzmy się już za tę kolację – stwierdziłam i oboje zgodnie ruszyliśmy do stołu. Blondyn odsunął mi krzesło, co wywołało na mojej twarzy uśmiech, po czym zajął miejsce naprzeciwko.
- Co się właściwie stało, że uwolniłeś się od Lisy? – zapytałam, zabierając się do jedzenia, a Ross ukazał zęby w promiennym uśmiechu.
- Powiedzmy, że Rich pomógł mi w tym, żebym z dzisiejszym wieczorem mógł zrobić co tylko zechcę.
Nie od razu ruszyłem na spotkanie. Zahaczyłem po drodze o kilka sklepów, rozdałem autografy, zapozowałem do kilku zdjęć i wstąpiłem do sklepu sportowego, by wyjść z niego z czapką baseballową na głowie, pogwizdując wesoło. Zdążyłem dowiedzieć się o Lisie kilku rzeczy. Po pierwsze nie lubiła baseballu. Na początku kusiło mnie, żeby zabrać ze sobą znaleziony jakiś czas temu kij, ale ostatecznie się powstrzymałem. Dziwnie by to wyglądało, gdybym tak sobie z nim paradował po ulicach. Wszedłem do kina i pierwszym, co zrobiłem było zakupienie popcornu. Potem powędrowałem prostym korytarzem przed siebie, docierając wreszcie do dali numer dwadzieścia i zastając Lisę, siedzącą na jednym z czerwonych foteli. Wpatrywała się w przestrzeń, gniotąc w dłoniach bilety.
- Nie wchodzisz? Film już dawno się zaczął – stwierdziłem, pożerając popcorn garściami i poprawiając swoją nową czapkę. Obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem i wskazała na bilety.
- Czekałam na Rossa, ale wygląda na to, że mnie wystawił – poinformowała mnie ze sztucznym uśmiechem, ale machnąłem tylko ręką.
- Oczywiście, że cię nie wystawił. Nie mógł przyjść, więc wysłał mnie – stwierdziłem uradowany, a reakcja Lisy była niesamowita. Otworzyła usta na kształt litery ‚o’ i wytrzeszczyła na mnie oczy. A kiedy już się pozbierała i wyszła z szoku, wstała i pokręciła głową.
- Nie mógł mi wysłać zastępczego partnera. A już na pewno nie ciebie – skrzywiła się.
- A jednak, moja droga. Ale wcale nie mam ochoty na kino. Jest za to lepsze miejsce, w które chcę cię zabrać – uśmiechnąłem się, wyrzucając popcorn do kosza i ciągnąc zielonooką za sobą.
- Obiecałem Rochardowi, że coś ci pokażę – powiedział Ross, wyjmując iPhone’a z kieszeni i wklepując coś w klawiaturę. Z zainteresowaniem podniosłam się i stanęłam za nim, obserwując obrazki na ekranie. Po chwili pokój wypełniły dźwięki gitary i zachrypnięty głos Richa. Na początku z szokiem przysłuchiwałam się temu, co śpiewał, a potem zupełnie nieoczekiwanie wybuchnęłam śmiechem, kiedy ponownie nazwał mnie małą leśną nimfą. Przetarłam oczy, w których zebrały się łzy rozbawienia i wzięłam do ręki kieliszek z winem, ale nie dane było mi upić łyka, bo ponownie moim ciałem wstrząsnął spazm śmiechu. Ross też się śmiał. Tylko robił to zdecydowanie spokojniej, no i oczywiście miał swoje odruchy pod kontrolą. Ja wręcz przeciwnie. Była to już trzecia butelka alkoholu i powoli odpływałam w krainę rozkoszy i nieświadomości. Usiadłam na środku pokoju, nadal zwijając się ze śmiechu i niechcący wylewając zawartość naczynia na białą bluzkę, którą miałam na sobie. Niezdarnie wstałam i odstawiłam kieliszek na stół. Spojrzałam na Rossaz irytacją wymalowaną na twarzy, ale on śmiał się teraz tak, jak ja przed chwilą.
- Bardzo zabawne – mruknęłam. Musiałam to jak najszybciej sprać, jeśli chciałam uratować swoją koszulkę. Chwiejnym krokiem udałam się do łazienki, zdejmując po drodze bluzkę i nie przejmując się tym, że Ross mógł mnie zobaczyć. W końcu na planie zdarzało się to już nie raz. (W sensie gdy się przebierała on wchodził do garderoby itp.~od aut.) Odkręciłam kran i z westchnieniem zabrałam się za zapieranie plamy. Kiedy skończyłam i wreszcie powiesiłam ubranie na kaloryferze, okazało się, że chłopak przez cały czas stał w drzwiach przyglądając się moim poczynaniom z dziwnymi iskierkami w oczach. Jego spojrzenie mimowolnie zjechało na mój stanik, ale byłam zbyt pijana, żeby się tym przejąć. Zamiast tego, dumnie uniosłam podbródek i prześlizgnęłam się tuż obok niego, zamierzając się w coś przebrać, ale złapał mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie. Pochylił się nade mną nieznacznie i spojrzał prosto w oczy. Nie bardzo świadoma swoich czynów, odruchowo przejechałam palcami po jego policzku. Ross uśmiechnął się i wpił w moje usta, zanim w ogóle zdołałam wpaść na pomysł, że zamierza zrobić coś podobnego.
- Wesołe miasteczko? – spytała Lisa sceptycznie, a ja z entuzjazmem pokiwałem głową.
- Wykupiłem ci jazdę na wszystkich najszybszych kolejkach – poinformowałem ją z zachwytem, a dziewczyna zesztywniała.
- Nie mam zamiaru niczym jeździć – stwierdziła hardo, a ja przewróciłem oczami.
- Oj daj spokój. Na zachętę dostaniesz misia – powiedziałem, ciągnąc ją w stronę straganów i wskazując na rzędy kolorowych pluszaków. – Którego sobie życzysz?
- Koala – rzuciła po namyśle w stronę chłopaka stojącego naprzeciw nas, a blondyn natychmiast podał jej czarno białego miśka. Szybko zapłaciłem za zabawkę i ruszyłem w stronę jednej z największych kolejek górskich. Odwróciłem się do zielonookiej i uśmiechnąłem promiennie.
- Zapraszam do środka.
Lisa spędziła ze mną kilka godzin, znosząc kąśliwe uwagi, najgorsze żarty, podkładanie jej do torebki sztucznych pająków i wiele wiele innych. W ostateczności przejechała się też wszystkimi kolejkami, jakie dla niej wybrałem i zrobiła to ze stoickim spokojem, wywołując u mnie po prostu irytację. Była spokojna, a miałem ją przecież doprowadzić do białej gorączki. A teraz siedziała naprzeciw mnie, podziwiając widoki ze szczytu diabelskiego młynu.
- Nie jesteś zła za to wszystko? – zapytałem wreszcie, ale tylko pokręciła głową, nawet na mnie nie spoglądając.
- Ani trochę. Wiem co chcieliście osiągnąć, Rich, ale musisz wiedzieć, że nie da się mnie złamać tak łatwo. Przyznaj, Ross wysłał cię do mnie, żeby wreszcie ktoś zalazł mi za skórę i żebym wreszcie zdecydowała się zostawić go w spokoju – przytaknąłem.
- Dlaczego tak właściwie się do niego przyczepiłaś? – zagadnąłem, a Lisa wzruszyła ramionami.
- Maia jest dla mnie jak siostra, ale za bardzo go kocha, żeby chociaż pomyśleć o zemście. Zdecydowałam się zrobić to za nią i nie pozwolić mu związać się z Marano– mruknęła.
- Nie masz własnego życia? – rzuciłem kąśliwie, aż wreszcie na mnie spojrzała.
- Zawsze jej zazdrościłam, wiesz? Tego jaka jest z nim szczęśliwa, ale po pewnym czasie zaczęłam cieszyć się jej szczęściem. A przynajmniej się starałam, ale mnie nigdy nie spotkało coś podobnego, dlatego go tak nie lubiłam. Bo wybrał ją, mimo że poznał mnie tylko kilka godzin później niż Maię. A potem zburzył swój idealny obraz, kończąc ten związek dla koleżanki z planu. Widzę, że mają się ku sobie, ale możesz mu przekazać, że nie spocznę, póki Laura nie dojdzie do wniosku, że ten związek nie miałby przyszłości – zakończyła swój monolog, akurat kiedy młyn się zatrzymał. Szybko więc podniosła torebkę i wysiadła, zostawiając mnie samego.
~~~~~~
Hej, hej, hej! Tak dawno tutaj nic nie dodałam, ale mam tyle sprawdzianów, kartkówek i wgl... jakaś masakra :( ale już dodałam więc radujmy się wszyscy ^^ Next nie mam pojęcia kiedy będzie :/
Miśkaa^.^
wtorek, 16 września 2014
Rozdział 10
Czytasz=Komentujesz=Motywujesz :)
Wkradłam się do garderoby Richarda, wcześniej starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Jednak kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zesztywniałam. W życiu nie spodziewałabym się, że facet z takim poczuciem humoru, może mieć równie dobry gust. Ściany były beżowe, a niemal wszystkie szafki i dwie kanapy stojące na środku czarne. Nie licząc ogromnego bałaganu i kilku porozrzucanych po podłodze koszulek, było tu całkiem miło. Powędrowałam w stronę biurka i po drodze o mało nie krzyknęłam, spostrzegając, że szkielet w kostiumie baletnicy, aktualnie znajduje się w tym samym pomieszczeniu co ja i uśmiecha się w charakterystyczny dla szkieletów sposób. Zaśmiałam się cicho i ruszyłam w dalszą drogę. Usiadłam na obrotowym krześle i zaczęłam przeglądać szuflady. Natknęłam się na wiele niepokojących rzeczy. Richard miał imponującą liczbę ołówków. Różnokolorowe i różnej długości walały się po szafkach czekając aż ktoś wreszcie ich użyje. Znalazłam też kilka zdjęć pogodynek telewizyjnych, które miały podoklejane rogi albo dorysowane wąsy. Ciekawym odkryciem był również jeden ze scenariuszy z całkowicie przerobioną treścią. W tej wersji to Jimmy* i jego pies byli głównymi bohaterami, a reszta spełniała tylko niewielką rolę w całej historii. Zwierze oczywiście umiało mówić i miało przydzielone lepsze teksty od nawet od Rossa. Zaintrygowana przeczytałam kilka stron i dosłownie ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Pies wabił się Szarlotka i miał pretensje do Jimmiego za to imię, tym bardziej, że jak cały czas podkreślał, nienawidził jabłek. Chciałam przeczytać więcej niż tylko kilka stron, ale kiedy spojrzałam na zegarek zamarłam. Rich zaraz kończył swoje sceny i wyruszał na przerwę, a ja nadal nie znalazłam tego, czego szukałam. Szybko powkładałam wszystko na swoje miejsce i otworzyłam szafę chłopaka. Przeszukałam kieszenie kilku koszul i kurtek, aż wreszcie natknęłam się na telefon. Z diabolicznym uśmiechem wyleciałam z garderoby, chcąc jak najszybciej znaleźć się u siebie. Opadłam na kanapę, szybko rozpracowując urządzenie i wchodząc na twittera, z którego jak przypuszczałam wcale się nie wylogował.
„Nie mogę się doczekać nagrywania swojej następnej sceny z Laurą Marano. Jest niesamowita.”
Zachichotałam dodając post na jego profilu. Przez następne kilka minut leżałam dumając co jeszcze mogłabym napisać, żeby należycie zemścić się za sytuację z szafą. Uśmiechnęłam się, kiedy wreszcie przyszło mi do głowy coś godnego uwagi i co najlepsze mogłam się jednocześnie zemścić na Rossie, za to jak kiedyś przestawił mi samochód. Wtedy zostałby już tylko Calum, ale i na niego znajdę jakiś haczyk.
„Później mam też scenę z Rossem Lynchem. Zawsze cudownie mi się pracuje z Laurą Marano, ale Ross Lynch to spełnienie marzeń.”
Zadowolona miałam odłożyć telefon na biurko, ale niespodziewanie wpadłam na coś jeszcze.
„Nasza trójka.. Trzech muszkieterów.. W triumfalnej potyczce.”
Ledwie skończyłam pisać, a do garderoby wpadł Richard ze złością wskazując na mnie.
- Ty mała paskudo – syknął, podchodząc i próbując zabrać mi telefon, ale szybko zeskoczyłam z sofy i wybiegłam na korytarz, uciekając jak najszybciej mogłam, śmiejąc się i starając ignorować zdziwione spojrzenia mijanych przeze mnie ludzi. Niestety, kiedy odwróciłam się za siebie, nadal biegnąc naprzód, trafiłam prosto w ramiona tego, przed kim próbowałam uciec. Czym prędzej wyrwał mi urządzenie z rąk, pokazując język i cofając się kilka kroków. Zaśmiałam się, a Rich ukazał zęby w uśmiechu wyjmując z kieszeni jeansów czarną Nokię. Moją Nokię. Automatycznie przestałam się śmiać, niemal rzucając na niego i starając się odebrać swoją własność. Wskoczyłam mu nawet na plecy, złapałam za nogę i nie pozwoliłam odejść, ale i tak nic z tego nie wyszło. Zirytowana ciągłymi próbami, skorzystałam wreszcie z chwili jego nieuwagi, kiedy ktoś go zawołał z końca korytarza, i wyrwałam oba telefony, znowu rzucając się biegiem przed siebie. Ukryłam się w damskiej toalecie, dysząc ciężko i opierając o umywalkę.
- Gdziekolwiek jesteś, panno Marano, zemsta będzie zimna jak lód. Obedrę cię ze skóry – usłyszałam nawoływanie z korytarza i powstrzymałam chichot.
- Co ty robisz, Ritch? – zapytałem, kiedy chłopak przykucnął za jednym z filarów i kazał mi być cicho. Znajdowaliśmy się na planie centrum handlowego dopiero od kilku minut, a Whiten odchodził od zmysłów, zaglądał po każdym kącie i co chwila unosił głowę, rozglądając się po wnętrzu.
- Przypomina surykatkę – szepnął Calum, ale na tyle głośno, że Richard na pewno też to usłyszał. Zaśmiałem się. Filmowy Jimmy wyjął z kieszeni iPada i wystukał coś na klawiaturze, po czym wrócił do czajenia się na kogoś bliżej nieokreślonego. Calum uśmiechnął się promiennie, wyciągnął swój telefon i szybko zrobił mu zdjęcie, ale chłopaka nie ruszyło nawet to.
- Musi tu przyjść – mruczał pod nosem, całkowicie nieobecny.
Po dłuższej chwili na plan wkroczyła Laura, zachowując się równie dziwnie. Też rozglądała się na boki, a kiedy wreszcie nas zobaczyła, uśmiechnęła się i ruszyła w naszą stronę. Ale zanim zdołała dokończyć spacer, Richard wyskoczył na nią, przypierając do ściany. Uniosłem brwi, podchodząc bliżej i odruchowo chcąc go odciągnąć, ale sam szybko odsunął się od dziewczyny, ściskając w ręku telefon.
- Tylko poczekaj, mała paskudo, wrócę z odwetem – powiedział oficjalnym tonem, wycofując się z pola naszego widzenia. Spojrzałem pytająco na szatynkę, a ona tylko wybuchnęła śmiechem.
- Masz go Calum? – spytała, kiedy już zdołała się uspokoić, a rudzielec skinął głową. Pokazał Laurze wcześniej wykonane zdjęcie, a ona skomentowała je kolejną porcją wesołego chichotu.
- Rich schował się w jej szafie, więc zabranie telefonu było zemstą – wyjaśnił po krotce Calum, a ja skinąłem głową. Miałem zamiar jeszcze coś wtrącić, ale nagle ktoś szarpnął mnie za ramię, odciągając od przyjaciół.
- Kupiłam nam bilety do kina – stwierdziła Lisa obojętnie, patrząc mi prosto w oczy.
- Nigdzie nie idę – rzuciłem szybko, wyrywając się jej.
- Oj, daj spokój – westchnęła. – Muszę cię mieć na oku, a odkąd zaszyłeś się w swoim nowym mieszkaniu, ani razu nie zdołałam tam wejść.
- Taki był mój zamiar, kiedy pozakładałem bardzo skomplikowane systemy alarmowe – odparłem z triumfalnym uśmiechem. Dziewczyna przewróciła oczami, wachlując się dwoma białymi bloczkami i unosząc wyczekująco brwi. Nagle przyszedł mi do głowy genialny pomysł, więc udałem że jest to dla mnie wielkie poświęcenie i odparłem:
- Pójdę z tobą, pod warunkiem, ze dasz mi spokój przynajmniej do końca tygodnia – mruknąłem, mrużąc oczy, a teraz to Lisa z kolei postanowiła poudawać i z entuzjazmem pokiwała głową.
- Więc do wieczora.
- Richard– syknąłem, odciągając chłopaka na bok i starając się mówić jak najciszej, jako że Laura i Calum kręcili swoje sceny tuż przed moim nosem. – Potrzebuję pomocy.
- Słucham – odpowiedział krótko.
- Musisz iść na randkę z Lisą, a jako że słyszałem o twoich genialnych dowcipach, doszedłem do wniosku, że mógłbyś jej coś zademonstrować. Skoro obje jej nie lubimy i chcemy, żeby jak najszybciej wyjechała – zasugerowałem, a Rich posłał mi szeroki uśmiech.
- Przynajmniej nie będę się nudzić – mruknął.
Jako pierwsza opuściłam studio, biegnąc do samochodu i szybko wskakując na miejsce kierowcy. Byłam już spóźniona na spotkanie z jakaś dziennikarką. Niestety umówiłam się z nią w środku miasta, więc nie było szans, żebym dotarła tam bez utrudnień. Szybko utknęłam w korku na jednej z głównych ulic. Westchnęłam głęboko, bębniąc palcami o posadzkę i nucąc pod nosem melodię piosenki, wydobywającej się z głośników. Wreszcie ruszyłam i błyskawicznie znalazłam się pod niewielkim oszklonym budynkiem. Nim się obejrzałam znajdowałam się na najwyższym piętrze i witałam z jakaś uśmiechniętą od ucha do ucha brunetką.
- Michelle Sparks – przedstawiła się, wskazując mi fotel. Usiadłam na nim, upijając kilka łyków wody, stającej na stole. Michelle wyjęła dyktafon i włączyła go, pytając mnie wcześniej czy jestem gotowa.
- Może zaczniemy od mody – stwierdziła, zerkając na ściągawkę w notesie. – Jakimi modowymi zasadami kierujesz się w życiu?
- Komfortem – stwierdziłam odruchowo. – Jeśli czuję się komfortowo, jestem pewna siebie. Za każdym razem, kiedy nie stosowałam się do tej zasady, musiałam za to słono zapłacić.
- Jaki jest twój ulubiony typ wyjściowych sukienek?
- Zazwyczaj lubię nosić śmiałe kolory. Nie zrozum mnie źle, lubię małą czarną. Jednak w dziewięciu przypadkach na dziesięć, wybiorę jasny kolor.
- A co do twojej pracy. Jak wygląda sytuacja na planie. Może jakieś pikantne szczegóły co do któregoś członka obsady? – zasugerowała, a ja zamyśliłam się na chwilę. Nigdy nie ufałam mediom, ale Michelle sprawiała wrażenie osoby uwielbiającej skandale, więc wiedziona intuicją, postanowiłam zachować historię z Mattem dla siebie.
- Wszystko jest w porządku. Atmosfera jest bardzo przyjemna – odparłam wymijająco, a Sparks wydawała się nieco zawiedziona.
- Nie zrozum mnie źle, Lauro, ale po sieci krążą plotki i chciałam się tylko upewnić. Jak wiele łączy cię z Rossem, wydajecie się bliscy sobie. Jesteście razem? – zachłysnęłam się wodą, którą właśnie popijałam, wybałuszając oczy na kobietę. Jednak szybko postanowiłam się opanować i pewnym głosem odpowiedziałam:
- Nie chcę się spotykać z kolegą z pracy. Z doświadczenia wiem, że aktorzy są podli i kochają tylko siebie – odpowiedziałam krótko.
- Niektórzy doświadczeniem nazywają swoje błędy – zasugerowała Michelle, ale tylko wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się krzywo.
- Najwyraźniej nie tyczy się to mnie – skłamałam, a kobieta wyłączyła dyktafon. Podziękowała mi, pozwoliła zabrać ze sobą wodę i byłam wolna. Wreszcie byłam wolna i miałam cały wieczór dla siebie.
Szybko skończyłem nagrywać piosenkę, która niewątpliwie była dedykowana Laurze i wrzuciłem ją do sieci. Wyszedłem z domu, uśmiechając się na myśl niezapomnianego wieczoru spędzonego z Lisą. A przynajmniej z pewnością ona go nie zapomni.
*Jimmy- chodzi tutaj o Starra
~~~~
No hej! Po troszkę długiej nieobecności dodałam rozdział :) Mam nadzieję, że się podoba :)
Miśkaa^.^
piątek, 29 sierpnia 2014
Rozdział 9
- Richard, cześć – przywitałem się, kiedy tylko przekroczyłem próg planu
i zobaczyłem przyjaciela siedzącego w rogu. On spojrzał na mnie
lekko zdezorientowany z niechęcią odrywając się od scenariusza, leżącego
na kolanach i skinął głową.
- Ross– stwierdził wesoło wyciągając w moją stronę dłoń. Uśmiechnąłem się szeroko, zachęcając, żeby dalej poszedł ze mną.
- Poczekajcie! – usłyszałem za plecami i zesztywniałem. Po chwili obok pojawiła się osoba, której nie miałem ochoty oglądać nigdy więcej w życiu. Uśmiechała się na pozór przyjaźnie, ale znałem ją wystarczająco długo, żeby przypadkiem nie wyciągnąć pochopnych wniosków. Zdyszana zatrzymała się obok i zwróciła w moją stronę.
- Co tutaj robisz? – zapytałem zdenerwowany, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, całkowicie mnie ignorując i spoglądając na Richa.
- Lisa – przedstawiła się, wyciągając dłoń w jego stronę. – Jestem przyjaciółką Rossa– dodała, wywołując na mojej twarzy grymas.
- Spóźnimy się – zauważyłem, chcąc jak najszybciej się oddalić, a dziewczyna skinęła głową.
- Racja, chodźmy – posłała Richardowi uśmiech i ruszyła przed siebie.
- Idziesz z nami? – zdziwił się blondyn, a Lisa wywróciła oczami.
- Potrzebowali statystów, a fakt, że znam Rossa nieco mi pomógł…
- Cięcie – rozległ się okrzyk Kevina, a Laura, która właśnie stała przede mną odwróciła wzrok.
- Hej, poczekaj – rzuciłem szybko, łapiąc ją za ramię, ale nim zdążyła odpowiedzieć między nas wparowała Lisa, śmiejąc się głośno i odpychając mnie lekko do tyłu.
- Świetnie ci poszło! – wykrzyknęła. Zacisnąłem zęby. Złapałem zielonooką za rękę i zaciągnąłem w stronę swojej garderoby. Z hukiem zatrzasnąłem drzwi i obserwowałem jak niewinny uśmieszek Lisy przechodzi w złośliwy grymas. Prychnęła i cały czas świdrując mnie wzrokiem, rozłożyła się na kanapie stojącej w rogu. Kasztanowe włosy rozsypały się na materiale sofy, tworząc wachlarz bujnych loków.
- Mogłabyś w końcu z tym skończyć? – warknąłem.
- Nie wiem o czym mówisz – odparła pospiesznie, oglądając swoje paznokcie. Od mojego powrotu z Los Angeles minęły dwa tygodnie. Rich zadebiutował w serialu i został bardzo ciepło przyjęty do obsady. Zapowiadało się, że na dłużej zagrzeje swoje miejsce. Ale w ciągu tych dwóch tygodni Lisa nie odpuściła. Chodziła za mną, próbując zniszczyć wszystko, co starałem się osiągnąć. Była nawet na tyle miła, żeby przynieść mi niezliczone ilości ofert mieszkaniowych, robiąc to wszystko przy Laurze, która na początku na wieść o mojej wyprowadzce zaniemówiła, a potem stwierdziła, że oczywiście nie ma nic przeciwko, bo przecież w końcu to nie koniec świata, jeśli i tak codziennie będziemy się widzieć. Co nie zmieniało faktu, że byłem wściekły. Miałem się wyprowadzić dokładnie dzisiaj. Lisa była z siebie dumna. Czekała na to od wielu dni. Teraz Laura miała zostać w mieszkaniu tylko i wyłącznie z Raini. Przez cały ten czas, miałem ochotę rozszarpać Woodland na strzępy. Popsuła mi relacje zszatynką . Dziewczyna przestała próbować ze mną porozmawiać, bo za każdym razem ze wszystko wtrącała się Lisa. Kiedy jeszcze nie była statystką i tak spędzała większość swojego czasu na planie. Pilnując mnie. W końcu Marano nieco zmarkotniała i darowała sobie. Zaczęła mnie unikać i tak było aż do teraz.
- Naprawdę upadłaś na tyle nisko, żeby nawet nie przyznać się do swojej zawziętości? – syknąłem ze złością, a Lisa znowu uśmiechnęła się w ten specyficzny sposób.
- Widzę, że ci się podoba.
- Zerwałem z Maią, okey. Ale gdyby chciała się mścić, mogłaby to zrobić sama, a nie przysyłać ciebie – jęknąłem przeciągle, a dziewczyna westchnęła, wstając i podchodząc do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
- Ona wcale mnie nie przysłała. Nie miałaby na tyle odwagi. Sama wiem, co robię – zachichotała i nim zdążyłem zareagować wpiła się w moje wargi, jakby przewidując, że Laura jest tuż za drzwiami i zaraz ma zamiar je otworzyć. Do jasnej cholery, dlaczego miała rację? Dlaczego panna Marano musiała wejść do mojej garderoby akurat wtedy, kiedy Lisa znowu próbowała swoich sztuczek? Odepchnąłem od siebie rudowłosą i spojrzałem na Laurę, której brwi były lekko uniesione, a wyraz twarzy zdezorientowany.
- Nie chciałam przeszkadzać – szepnęła i wyszła. Nie, ona wybiegła. Po prostu pędem opuściła pomieszczenie. Miałem ochotę wyrzucić Lisę za okno, a bezsilność, którą poczułem była nie do zniesienia.
- Wynoś się – warknąłem, a Lisa, tym razem, posłusznie opuściła pokój.
Wpadłam do swojej garderoby, chyba będąc jeszcze w szoku. Sama nie byłam pewna co czuję. Zażenowanie czy zazdrość? Lisa wydawała mi się miła, cóż, od początku była dla mnie bardzo uprzejma, więc może stąd to wrażenie, ale z drugiej strony było coś, co ukrywała. Nie miałam pojęcia co na to Ross. Przez moment przyszło mi do głowy, że jej nie lubi, ale spędzał z nią naprawdę dużo czasu, no i dzisiejsza sytuacja… A do tego to nikt inny jak Lisa, przyniosła mu ogłoszenia o mieszkaniach. Może chciała zamieszkać z nim? Potrząsnęłam głową. Nie powinno mnie to obchodzić. Może i Lynch był moim przyjacielem, ale to nie znaczyło, że mam się mieszać w jego życie prywatne. Ono było jego. To nie był mój interes. Westchnęłam ciężko i zdjęłam cienki sweterek, który miałam na sobie. Otworzyłam szafę na oścież i krzyknęłam. Nie, wydarłam się wniebogłosy, kiedy ze środka wyskoczył Richard w czerwonej czapce z daszkiem i kijem baseballowym w prawej dłoni. Dyszałam ciężko, przestraszona do granic możliwości i byłam niemal pewna, że moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
- Oszalałeś?! – krzyknęłam, przykładając rękę do czoła i próbując się uspokoić. Matt zaśmiał się głośno, wymachując kijem w prawo i w lewo. – Skąd to wziąłeś?
- Włamałem się do pokoju rekwizytorów – stwierdził z dumą, a ja uniosłam jedną brew. – No dobra, był otwarty – poprawił się, nieco zawiedziony tym, że go przejrzałam.
- I doszedłeś do wniosku, że musisz koniecznie pokazać mi to, co znalazłeś, przy okazji czekając na mnie w szafie? – zapytałam z niedowierzaniem, ale chłopak zaśmiał się dźwięcznie.
- To chyba bardziej oryginalnie niż szkielet, który obecnie grzeje miejsce w garderobie Raini. Jestem ciekawy, co powie, kiedy już go znajdzie – wyszczerzył się bezczelnie, a ja jako, że emocje nieco opadły, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Jesteś nieobliczalny – skomentowałam po dłuższej chwili, ocierając łzy rozbawienia. Rich wzruszył ramionami, biorąc do ręki różową kredę i rysując na tablicy, wiszącej po przeciwnej stronie, patyczaka, a potem doprawiając mu rogi. Zaśmiałam się cicho, przymykając oczy i odwiesiłam sweter na jego miejsce. – Zdajesz sobie sprawę, że się zemszczę?
- Nie zapowiadaj – prychnął. – Ross opowiadał, że jemu powiedziałaś tak samo i nic z tego nie wyszło. Nie jesteś godną przeciwniczką. Nie umiesz robić takich dowcipów jak ja – wymierzył w moją stronę drewniany kij i zamachnął się kilka razy, o mało nie zwalając z mojego biurka kilku flakoników perfum.
- Żebyś się nie zdziwił – mruknęłam, pochmurniejąc na wspomnienie Lyncha.
- Bedę cierpliwy – odparł z uśmiechem i po prostu wyszedł. Ten człowiek był niesamowity. Nawet w moich najśmielszych marzeniach, nie oczekiwałam, że praca będzie aż tak emocjonująca, zabawna i wyczerpująca jednocześnie. Westchnęłam, spoglądając na zegarek. Byłam umówiona z Calumem na lunch za dwadzieścia minut. Szybko wstałam z fotela i przetrząsnęłam szafki w poszukiwaniu czegoś cieplejszego na zmianę.
- Spóźniłaś się – stwierdziłem, unosząc wzrok znad menu. Laura uśmiechnęła się przepraszająco, odplątując chustkę, którą miała na szyi. – Nie rozbieraj się – rzuciłem pospiesznie, wstając i rzucając na stół banknot, który z pewnością pokrywał koszty wody mineralnej, którą wcześniej zamówiłem.
- Nie będziemy jeść? – zdziwiła się, ale teraz to ja odpowiedziałem uśmiechem.
- Oczywiście, że będziemy. Ale nie tu – poinformowałem, zakładając kurtkę i ciągnąc brunetkę za sobą. Przemierzyliśmy kilka najbliższych ulic w całkowitym milczeniu.
- Richard o mało nie przyprawił mnie dziś o zawał – stwierdziła nagle, a ja spojrzałem na nią pytająco. – Schował się w mojej szafie z kijem baseballowym – dodała, przewracając oczami. Zaśmiałem się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Wiedziałem, że on nie jest do końca normalny, ale żeby aż tak?
- Ciekawe co powie jutro Raini, bo z tego co widziałam, w jej garderobie zostawił szkielet w kostiumie baletnicy.
- Skąd wiesz? – spytałem nadal się śmiejąc.
- Sprawdziłam i ostrzegłam ją, żeby uważała – odparła, a ja skręciłem w lewo, otwierając drzwi pobliskiej restauracji. Laura weszła do środka niepewnie rozglądając się po wnętrzu. Przeważały tu delikatne, pastelowe kolory. Ogólnie cała knajpka była bardzo przyjemna. Zza ciemnej lady wychyliła się młoda blondynka, która widząc mnie, uśmiechnęła się lekko.
- To co zawsze razy dwa, poproszę – zamówiłem, zajmując stolik w rogu.
- Często tu bywasz? – zapytała szatynka z ciekawością w głosie, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.
- Od czasu do czasu – odpowiedziałem, bawiąc się serwetkami stojącymi niedaleko. Reszta rozmowy dotyczyła nieco bezpieczniejszych dla dziewczyny tematów. Rozmawiała ze mną o pogodzie, pytała się co u Torrey i domagała, żebym wreszcie ją tu ściągnął. Nie schodziła na temat Rossa, a mnie bardzo interesowało dlaczego. Miałem o to zapytać, ale właśnie wtedy szczupła blondynka pojawiła się obok nas i postawiła na stole dwa talerze. Nina przyjrzała się bliżej potrawie i zmarszczyła nos.
- Co to jest? – zapytała niepewnie. Uśmiechnąłem się nieco rozbawiony, chwytając za sztućce i biorąc kęs.
- Pierogi* – wyjaśniłem, zachęcając, żeby spróbowała. Niepewnie odkroiła kawałek, po czym wsadziła go do ust. Nadal się wahała, ale kiedy w końcu przełknęła, jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Smakują mi.
Prawie wszystkie kartony znalazły się już w bagażniku. Westchnąłem, uświadamiając sobie, że dopiero niedawno Laura pomagała mi wszystko rozpakować. Teraz nie przyszła, żeby pomóc. Może była złą, że się wyprowadzam? Albo smutna? Otrząsnąłem się, próbując odgonić chęci sprawdzenia gdzie teraz jest i co robi. Miała swoje życie prywatne, a ja nie byłem jego częścią. Byliśmy tylko przyjaciółmi. Poza imprezami, wywiadami i pracą, powinniśmy ograniczyć kontaktu do minimum. Przynajmniej póki Lisa była w pobliżu. Już miałem zająć miejsce kierowcy i odjechać, kiedy dobiegł mnie znajomy śmiech. Odwróciłem się i moim oczom ukazała się Laura, idąca ramię w ramię z Calumem. Skrzywiłem się w duchu i poczułem się po prostu dziwnie. Miałem ochotę zacisnąć zęby, a wdech przychodził mi z trudem. Czyżbym był zazdrosny? Nie mogłem być zazdrosny, przecież to Calum. Przyjaźnili się i póki co, wychodziło na to, że jest z nim bliżej niż ze mną.
- Cześć – rzuciłem, przerywając ich żarty i zwracając na siebie uwagę. Laura jakby posmutniała, kiedy spojrzała na załadowany samochód i podeszła bliżej. Na tyle blisko, żeby owiał mnie jej słodki zapach. Mój wzrok zjechał na jej usta. Chciałem, żeby poprosiła, żebym został. Ale brunetka tylko szepnęła z powagą:
- Kluczyki.
Zamrugałem kilkakrotnie, lekko zdziwiony i posłusznie wyjąłem z kieszeni pęk kluczy. Marano szybko je zabrała i ruszyła w stronę mieszkania. Calum posłał mi uśmiech, pomachał i podążył jej śladem. Przełknąłem ślinę. Czy między nimi coś się działo? Może coś przeoczyłem? No i w takim razie co z Torrey? W mojej głowie zrodziła się cicha chęć dowiedzenia jak najwięcej to możliwe. Więc z takim zamiarem wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę wyjazdu z parkingu.
*Ustalmy. Calum ma rodzinę w PL oki? Dlatego zna pierogi xD
~~
No to następny rozdział jest ;) Mam nadzieję, że się podobał ;p
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Miśkaa^.^
- Ross– stwierdził wesoło wyciągając w moją stronę dłoń. Uśmiechnąłem się szeroko, zachęcając, żeby dalej poszedł ze mną.
- Poczekajcie! – usłyszałem za plecami i zesztywniałem. Po chwili obok pojawiła się osoba, której nie miałem ochoty oglądać nigdy więcej w życiu. Uśmiechała się na pozór przyjaźnie, ale znałem ją wystarczająco długo, żeby przypadkiem nie wyciągnąć pochopnych wniosków. Zdyszana zatrzymała się obok i zwróciła w moją stronę.
- Co tutaj robisz? – zapytałem zdenerwowany, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, całkowicie mnie ignorując i spoglądając na Richa.
- Lisa – przedstawiła się, wyciągając dłoń w jego stronę. – Jestem przyjaciółką Rossa– dodała, wywołując na mojej twarzy grymas.
- Spóźnimy się – zauważyłem, chcąc jak najszybciej się oddalić, a dziewczyna skinęła głową.
- Racja, chodźmy – posłała Richardowi uśmiech i ruszyła przed siebie.
- Idziesz z nami? – zdziwił się blondyn, a Lisa wywróciła oczami.
- Potrzebowali statystów, a fakt, że znam Rossa nieco mi pomógł…
- Cięcie – rozległ się okrzyk Kevina, a Laura, która właśnie stała przede mną odwróciła wzrok.
- Hej, poczekaj – rzuciłem szybko, łapiąc ją za ramię, ale nim zdążyła odpowiedzieć między nas wparowała Lisa, śmiejąc się głośno i odpychając mnie lekko do tyłu.
- Świetnie ci poszło! – wykrzyknęła. Zacisnąłem zęby. Złapałem zielonooką za rękę i zaciągnąłem w stronę swojej garderoby. Z hukiem zatrzasnąłem drzwi i obserwowałem jak niewinny uśmieszek Lisy przechodzi w złośliwy grymas. Prychnęła i cały czas świdrując mnie wzrokiem, rozłożyła się na kanapie stojącej w rogu. Kasztanowe włosy rozsypały się na materiale sofy, tworząc wachlarz bujnych loków.
- Mogłabyś w końcu z tym skończyć? – warknąłem.
- Nie wiem o czym mówisz – odparła pospiesznie, oglądając swoje paznokcie. Od mojego powrotu z Los Angeles minęły dwa tygodnie. Rich zadebiutował w serialu i został bardzo ciepło przyjęty do obsady. Zapowiadało się, że na dłużej zagrzeje swoje miejsce. Ale w ciągu tych dwóch tygodni Lisa nie odpuściła. Chodziła za mną, próbując zniszczyć wszystko, co starałem się osiągnąć. Była nawet na tyle miła, żeby przynieść mi niezliczone ilości ofert mieszkaniowych, robiąc to wszystko przy Laurze, która na początku na wieść o mojej wyprowadzce zaniemówiła, a potem stwierdziła, że oczywiście nie ma nic przeciwko, bo przecież w końcu to nie koniec świata, jeśli i tak codziennie będziemy się widzieć. Co nie zmieniało faktu, że byłem wściekły. Miałem się wyprowadzić dokładnie dzisiaj. Lisa była z siebie dumna. Czekała na to od wielu dni. Teraz Laura miała zostać w mieszkaniu tylko i wyłącznie z Raini. Przez cały ten czas, miałem ochotę rozszarpać Woodland na strzępy. Popsuła mi relacje zszatynką . Dziewczyna przestała próbować ze mną porozmawiać, bo za każdym razem ze wszystko wtrącała się Lisa. Kiedy jeszcze nie była statystką i tak spędzała większość swojego czasu na planie. Pilnując mnie. W końcu Marano nieco zmarkotniała i darowała sobie. Zaczęła mnie unikać i tak było aż do teraz.
- Naprawdę upadłaś na tyle nisko, żeby nawet nie przyznać się do swojej zawziętości? – syknąłem ze złością, a Lisa znowu uśmiechnęła się w ten specyficzny sposób.
- Widzę, że ci się podoba.
- Zerwałem z Maią, okey. Ale gdyby chciała się mścić, mogłaby to zrobić sama, a nie przysyłać ciebie – jęknąłem przeciągle, a dziewczyna westchnęła, wstając i podchodząc do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
- Ona wcale mnie nie przysłała. Nie miałaby na tyle odwagi. Sama wiem, co robię – zachichotała i nim zdążyłem zareagować wpiła się w moje wargi, jakby przewidując, że Laura jest tuż za drzwiami i zaraz ma zamiar je otworzyć. Do jasnej cholery, dlaczego miała rację? Dlaczego panna Marano musiała wejść do mojej garderoby akurat wtedy, kiedy Lisa znowu próbowała swoich sztuczek? Odepchnąłem od siebie rudowłosą i spojrzałem na Laurę, której brwi były lekko uniesione, a wyraz twarzy zdezorientowany.
- Nie chciałam przeszkadzać – szepnęła i wyszła. Nie, ona wybiegła. Po prostu pędem opuściła pomieszczenie. Miałem ochotę wyrzucić Lisę za okno, a bezsilność, którą poczułem była nie do zniesienia.
- Wynoś się – warknąłem, a Lisa, tym razem, posłusznie opuściła pokój.
Wpadłam do swojej garderoby, chyba będąc jeszcze w szoku. Sama nie byłam pewna co czuję. Zażenowanie czy zazdrość? Lisa wydawała mi się miła, cóż, od początku była dla mnie bardzo uprzejma, więc może stąd to wrażenie, ale z drugiej strony było coś, co ukrywała. Nie miałam pojęcia co na to Ross. Przez moment przyszło mi do głowy, że jej nie lubi, ale spędzał z nią naprawdę dużo czasu, no i dzisiejsza sytuacja… A do tego to nikt inny jak Lisa, przyniosła mu ogłoszenia o mieszkaniach. Może chciała zamieszkać z nim? Potrząsnęłam głową. Nie powinno mnie to obchodzić. Może i Lynch był moim przyjacielem, ale to nie znaczyło, że mam się mieszać w jego życie prywatne. Ono było jego. To nie był mój interes. Westchnęłam ciężko i zdjęłam cienki sweterek, który miałam na sobie. Otworzyłam szafę na oścież i krzyknęłam. Nie, wydarłam się wniebogłosy, kiedy ze środka wyskoczył Richard w czerwonej czapce z daszkiem i kijem baseballowym w prawej dłoni. Dyszałam ciężko, przestraszona do granic możliwości i byłam niemal pewna, że moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
- Oszalałeś?! – krzyknęłam, przykładając rękę do czoła i próbując się uspokoić. Matt zaśmiał się głośno, wymachując kijem w prawo i w lewo. – Skąd to wziąłeś?
- Włamałem się do pokoju rekwizytorów – stwierdził z dumą, a ja uniosłam jedną brew. – No dobra, był otwarty – poprawił się, nieco zawiedziony tym, że go przejrzałam.
- I doszedłeś do wniosku, że musisz koniecznie pokazać mi to, co znalazłeś, przy okazji czekając na mnie w szafie? – zapytałam z niedowierzaniem, ale chłopak zaśmiał się dźwięcznie.
- To chyba bardziej oryginalnie niż szkielet, który obecnie grzeje miejsce w garderobie Raini. Jestem ciekawy, co powie, kiedy już go znajdzie – wyszczerzył się bezczelnie, a ja jako, że emocje nieco opadły, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Jesteś nieobliczalny – skomentowałam po dłuższej chwili, ocierając łzy rozbawienia. Rich wzruszył ramionami, biorąc do ręki różową kredę i rysując na tablicy, wiszącej po przeciwnej stronie, patyczaka, a potem doprawiając mu rogi. Zaśmiałam się cicho, przymykając oczy i odwiesiłam sweter na jego miejsce. – Zdajesz sobie sprawę, że się zemszczę?
- Nie zapowiadaj – prychnął. – Ross opowiadał, że jemu powiedziałaś tak samo i nic z tego nie wyszło. Nie jesteś godną przeciwniczką. Nie umiesz robić takich dowcipów jak ja – wymierzył w moją stronę drewniany kij i zamachnął się kilka razy, o mało nie zwalając z mojego biurka kilku flakoników perfum.
- Żebyś się nie zdziwił – mruknęłam, pochmurniejąc na wspomnienie Lyncha.
- Bedę cierpliwy – odparł z uśmiechem i po prostu wyszedł. Ten człowiek był niesamowity. Nawet w moich najśmielszych marzeniach, nie oczekiwałam, że praca będzie aż tak emocjonująca, zabawna i wyczerpująca jednocześnie. Westchnęłam, spoglądając na zegarek. Byłam umówiona z Calumem na lunch za dwadzieścia minut. Szybko wstałam z fotela i przetrząsnęłam szafki w poszukiwaniu czegoś cieplejszego na zmianę.
- Spóźniłaś się – stwierdziłem, unosząc wzrok znad menu. Laura uśmiechnęła się przepraszająco, odplątując chustkę, którą miała na szyi. – Nie rozbieraj się – rzuciłem pospiesznie, wstając i rzucając na stół banknot, który z pewnością pokrywał koszty wody mineralnej, którą wcześniej zamówiłem.
- Nie będziemy jeść? – zdziwiła się, ale teraz to ja odpowiedziałem uśmiechem.
- Oczywiście, że będziemy. Ale nie tu – poinformowałem, zakładając kurtkę i ciągnąc brunetkę za sobą. Przemierzyliśmy kilka najbliższych ulic w całkowitym milczeniu.
- Richard o mało nie przyprawił mnie dziś o zawał – stwierdziła nagle, a ja spojrzałem na nią pytająco. – Schował się w mojej szafie z kijem baseballowym – dodała, przewracając oczami. Zaśmiałem się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Wiedziałem, że on nie jest do końca normalny, ale żeby aż tak?
- Ciekawe co powie jutro Raini, bo z tego co widziałam, w jej garderobie zostawił szkielet w kostiumie baletnicy.
- Skąd wiesz? – spytałem nadal się śmiejąc.
- Sprawdziłam i ostrzegłam ją, żeby uważała – odparła, a ja skręciłem w lewo, otwierając drzwi pobliskiej restauracji. Laura weszła do środka niepewnie rozglądając się po wnętrzu. Przeważały tu delikatne, pastelowe kolory. Ogólnie cała knajpka była bardzo przyjemna. Zza ciemnej lady wychyliła się młoda blondynka, która widząc mnie, uśmiechnęła się lekko.
- To co zawsze razy dwa, poproszę – zamówiłem, zajmując stolik w rogu.
- Często tu bywasz? – zapytała szatynka z ciekawością w głosie, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.
- Od czasu do czasu – odpowiedziałem, bawiąc się serwetkami stojącymi niedaleko. Reszta rozmowy dotyczyła nieco bezpieczniejszych dla dziewczyny tematów. Rozmawiała ze mną o pogodzie, pytała się co u Torrey i domagała, żebym wreszcie ją tu ściągnął. Nie schodziła na temat Rossa, a mnie bardzo interesowało dlaczego. Miałem o to zapytać, ale właśnie wtedy szczupła blondynka pojawiła się obok nas i postawiła na stole dwa talerze. Nina przyjrzała się bliżej potrawie i zmarszczyła nos.
- Co to jest? – zapytała niepewnie. Uśmiechnąłem się nieco rozbawiony, chwytając za sztućce i biorąc kęs.
- Pierogi* – wyjaśniłem, zachęcając, żeby spróbowała. Niepewnie odkroiła kawałek, po czym wsadziła go do ust. Nadal się wahała, ale kiedy w końcu przełknęła, jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Smakują mi.
Prawie wszystkie kartony znalazły się już w bagażniku. Westchnąłem, uświadamiając sobie, że dopiero niedawno Laura pomagała mi wszystko rozpakować. Teraz nie przyszła, żeby pomóc. Może była złą, że się wyprowadzam? Albo smutna? Otrząsnąłem się, próbując odgonić chęci sprawdzenia gdzie teraz jest i co robi. Miała swoje życie prywatne, a ja nie byłem jego częścią. Byliśmy tylko przyjaciółmi. Poza imprezami, wywiadami i pracą, powinniśmy ograniczyć kontaktu do minimum. Przynajmniej póki Lisa była w pobliżu. Już miałem zająć miejsce kierowcy i odjechać, kiedy dobiegł mnie znajomy śmiech. Odwróciłem się i moim oczom ukazała się Laura, idąca ramię w ramię z Calumem. Skrzywiłem się w duchu i poczułem się po prostu dziwnie. Miałem ochotę zacisnąć zęby, a wdech przychodził mi z trudem. Czyżbym był zazdrosny? Nie mogłem być zazdrosny, przecież to Calum. Przyjaźnili się i póki co, wychodziło na to, że jest z nim bliżej niż ze mną.
- Cześć – rzuciłem, przerywając ich żarty i zwracając na siebie uwagę. Laura jakby posmutniała, kiedy spojrzała na załadowany samochód i podeszła bliżej. Na tyle blisko, żeby owiał mnie jej słodki zapach. Mój wzrok zjechał na jej usta. Chciałem, żeby poprosiła, żebym został. Ale brunetka tylko szepnęła z powagą:
- Kluczyki.
Zamrugałem kilkakrotnie, lekko zdziwiony i posłusznie wyjąłem z kieszeni pęk kluczy. Marano szybko je zabrała i ruszyła w stronę mieszkania. Calum posłał mi uśmiech, pomachał i podążył jej śladem. Przełknąłem ślinę. Czy między nimi coś się działo? Może coś przeoczyłem? No i w takim razie co z Torrey? W mojej głowie zrodziła się cicha chęć dowiedzenia jak najwięcej to możliwe. Więc z takim zamiarem wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę wyjazdu z parkingu.
*Ustalmy. Calum ma rodzinę w PL oki? Dlatego zna pierogi xD
~~
No to następny rozdział jest ;) Mam nadzieję, że się podobał ;p
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Miśkaa^.^
czwartek, 28 sierpnia 2014
Informacja+ Podziękowania ;3
To najpierw Info ;D
Postanowiłam zmienić adres bloga ;) za 7 dni adres zostanie zmieniony na aia-cast.blogspot.com :> No bo w końcu piszę o osobach grających bohaterów tego serialu ;)
Teraz podziękowania.
Wchodzę, a tu 1000 wejść! Wielkie dzięki! Miło mi, że ktoś w ogóle czyta moje wypociny ;) Nexta dodam już jutro ;D
Miśkaa^.^
Postanowiłam zmienić adres bloga ;) za 7 dni adres zostanie zmieniony na aia-cast.blogspot.com :> No bo w końcu piszę o osobach grających bohaterów tego serialu ;)
Teraz podziękowania.
Wchodzę, a tu 1000 wejść! Wielkie dzięki! Miło mi, że ktoś w ogóle czyta moje wypociny ;) Nexta dodam już jutro ;D
Miśkaa^.^
wtorek, 26 sierpnia 2014
Rozdział 8
Zapukałem do drewnianych drzwi z cichą nadzieją na nieobecność szatynki . Ostatnio nie potrafiłem się z nią dogadać. Nawet teraz nie
wiedziałem co powiedzieć. Po kilku sekundach usłyszałem
charakterystyczne kliknięcie zamka i w drzwiach stanęła wysoka
dziewczyna o kasztanowych włosach i jasnozielonych oczach wpatrujących
się we mnie z kpiną. Była bardzo szczupła, a na jej podłużnej twarzy
gościł złośliwy uśmieszek. Te malinowe usta już nie raz mi zaszkodziły.
Wydobyła się z nich niezliczona ilość plotek i oszczerstw, ale Maia nadal uważała dziewczynę za niewiniątko. W garderobie Lisy od zawsze
przeważały stonowane barwy i kobieta także tym razem nie zrobiła
wyjątku, dodatkowo podkreślając swoją urodę mocnym makijażem.
- Ach Ross– westchnęła teatralnie, nonszalancko opierając się o futrynę i tym samym zagradzając mi przejście.
- Dobrze wiesz, że nie przyszedłem do ciebie – warknąłem w odpowiedzi, delikatnie mrużąc oczy. Ale tak jak się spodziewałem odpowiedział mi tylko cichy chichot.
- Twój problem polega na tym, że Maia wcale nie chce cię widzieć – mruknęła przyglądając się pomalowanym na granatowo paznokciom.
- Nie ty decydujesz, paskudo – powiedziałem, próbując wejść do środka, ale pewnie zastawiła mi drogę, zbytnio nie przejmując się tym, że odległość między nami zmniejszyła się do minimum. – Maia! – krzyknąłem na cały głos, uśmiechając się chytrze, kiedy na twarzy zielonookiej pojawiło się niezadowolenie.
- Kogo tu mamy – dobiegło mnie z głębi korytarza, a po chwili zaraz naprzeciw mnie pojawiła się wspomniana wcześniej szatynka.
- Mogłabyś ją zabrać? – zapytałem na pozór uprzejmie. – Nieco mnie mdli.
- Zdychaj, gnojku – syknęła w odpowiedzi Lisa, ale Maia nawet nie mrugnęła. Stała tam wpatrując się we mnie wyczekująco.
- Czego chcesz? – zapytała w końcu.
- Żebyś do mnie wyszła. Porozmawiajmy – rzuciłem ugodowo. Lisa zrobiła smutną minę i złapała się za serce w geście poruszenia.
- To takie wzruszające – szepnęła próbując zabrzmieć nieco dramatycznie, ale wyszedł z tego tylko cichy pisk.
- Marna z ciebie aktorka – prychnąłem pod nosem spotykając się ze srogim spojrzeniem kobiety.
- Wyjdę z tobą, kiedy tylko Lisa upewni się czy nigdzie w pobliżu nie czyha Laura– powiedziała w końcu Maia, a ja przewróciłem oczami, chwytając ją na dłoń i wyciągając za drzwi.
- Nie wygłupiaj się. A ty, paskudo, nie czekaj z kolacją – rzuciłem przez ramię ciągnąć swoją dziewczynę w stronę samochodu.
- Boże! Co ci się stało? – zapytałam, kiedy zauważyłam Stevena w hotelowym holu, który bezszelestnie próbował przedostać się do siebie, omijając moją sypialnie szerokim łukiem. Laura, która stała obok chłopaka rzuciła mi zmieszane spojrzenie, a sam brunet westchnął głęboko.
- Mała bójka – odparł obojętnie, starając się zasłonić napuchniętą część twarzy dłonią.
- Kevin cię zabije – mruknęłam nieco zmartwiona. – Miałeś w ogóle zamiar coś z tym zrobić? Jakieś okłady albo coś w tym stylu? – zapytałam z wyrzutem, ale Steven jedynie pokręcił głową z dziwnym wyrazem twarzy.
- To nic takiego – wtrąciła się Laura zapewne z zamiarem obrony chłopaka przed moimi wykładami o jego porywczości i bezmyślności, ale uciszyłam ją jednym ruchem ręki.
- Nie wiem co się stało, ale jak nie chcesz to nie mów. Pogódź się jedynie z faktem, że dzisiejszy wieczór spędzisz ze mną i mokrą szmatką na twarzy – mruknęłam tonem nieznoszącym sprzeciwu, wyciągając z kieszeni telefon i wysyłając Tylerowi smsa z informacją, że muszę odwołać nasze wieczorne spotkanie. Ponownie westchnęłam i kręcąc głową z dezaprobatą wciągnęłam bruneta do mojej sypialni, krótko żegnając się z Laurą.
- Chcesz mnie przekupić kolacją w mojej ulubionej restauracji – stwierdziła Maia, kiedy stanęliśmy w wejściu Aroma Cafe. Nie przepadałem za tym miejscem. Nowoczesny wystrój jak dla mnie nie dodawał wszystkiemu zbytniego uroku. Wnętrzu brakowało smaku i klasy, ale nie odezwałem się nawet słowem. Bywałem tu już tyle razy, że kolejny nie robił różnicy.
- Od razu przekupić – mruknąłem w odpowiedzi, kiedy na twarz Mai mimowolnie zaczynał wkradać się ciepły uśmiech. Tej prawdziwej Mai, nie tej zdominowanej przed Lisę. – To będzie po prostu nasz wieczór – dodałem, wchodząc do środka i zajmując stolik w rogu. Opadłem na czerwoną kanapę, która całkowicie nie współgrała z beżowymi ścianami i wyciągnąłem dłoń do kobiety w zapraszającym geście. Byłem pewien, że nawet jej nie podobał się ten cały wystój. Ale przychodziła tu z sentymentu. Jej rodzice zwykli byli ją tu zabierać, a teraz znajdowali się bardzo daleko. Za szerokim oceanem.
- Wyszły? – usłyszałem cichy szept bardzo blisko siebie i uśmiechnąłem się pod nosem. Leniwie omiotłem wzrokiem czarnowłosą modelkę, która od kilkunastu minut czekała aż jej koleżanki opuszczą studio. Powoli skinąłem głową i patrzyłem jak na twarzy kobiety, Meredith, pojawia się zadowolenie. – Więc wreszcie mam cię tylko dla siebie, Tyler – mruknęła, podchodząc coraz bliżej i muskając moje wargi swoimi. Przyciągnąłem ją do siebie, ślepo cofając się w tył, aż wreszcie wylądowałem na fotelu. Meredith usiadła mi okrakiem na kolanach, chichocząc cicho i ociągając się z rozpinaniem guzików mojej koszuli.
- Mógłbyś chociaż zamknąć drzwi – usłyszałem znajomy głos i oderwałem od dziewczyny z rozbawieniem wpatrując się w stojącego w progu przyjaciela.
- Dokończymy jutro – szepnąłem na ucho Meredith, a dziewczyna niechętnie skinęła głową, udając się w stronę wyjścia. Ominęła przybysza i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Widzę, że jesteś w świetnym humorze – mruknął blondyn, przekrzywiając nieco głowę. Wzruszyłem ramionami.
- Jest się z czego cieszyć, David – odparłem wesoło, rozsiadając się wygodnie. – Uregulowałem sprawy z Raini i dla lepszego efektu przyłożyłem młodemu Smith’owi. O mało co nie popsuł mi interesów.
- Więc ta mała nadal się niczego nie domyśla? – spytał z lekkim niedowierzaniem, ale pokręciłem głową.
- Nie i dzięki temu mój wizerunek i układy są bezpieczne.
- Aż trudno uwierzyć, że nie zauważyła, że tylko ją wykorzystujesz – po raz kolejny wzruszyłem ramionami.
- Najwidoczniej jestem bardzo przekonujący.
- Więc możesz powiedzieć, że ci się podobało – powiedziałem z nutą niepewności, ale Maia milczała. – Och, daj spokój. Nie drocz się – posłałem jej uśmiech, który wreszcie odwzajemniła, dodając do tego serdeczny śmiech.
- Podobało mi się. Nawet bardzo – odpowiedziała stając na palcach i całując mnie niepewnie. Pogłębiłem pieszczotę i wszystko wydawałoby się idealne, gdyby nie błysk flesza gdzieś nieopodal. Oderwałem się od szatynki ze złością wpatrując w ciąg drzew za którymi stał jeden z fotoreporterów.
- Chodź – rzuciłem niechętnie, otwierając drzwi do samochodu i gestem nakazując jej wsiąść.
- Przepraszam – usłyszałem nagle gdzieś z boku i nieco zbity z tropu odwróciłem się w stronę dosyć młodej brunetki, trzymającej w ręku srebrną cyfrówkę i uśmiechającą się słodko. – Mogłabym prosić o zdjęcie – zapytała, a ja nie potrafiłem odmówić.
- Jasne – odpowiedziałem pewnie, ignorując nieco oburzone spojrzenie Mai i posłusznie obejmując drobną dziewczynę, uśmiechnąłem się do obiektywu. Tyle, że za nią przybiegła grupka nieco starszych koleżanek i rozmowa z nimi zajęła odrobinę dłużej niż planowałem. W końcu znalazłem się na miejscu kierowcy, pragnąc jak najszybciej opuścić parking. Byłem już po prostu zmęczony. Maia się nie odezwała. Nadal. Ale kiedy przejeżdżaliśmy koło spotkanych wcześniej dziewczyn i fotografa szatynka podniosła dłoń ze środkowym palcem uniesionym do góry. Posłała wszystkim złośliwy uśmiech i znowu spojrzała na przednią szybę. Lisa. Lisa niewątpliwie zachowałaby się tak samo. Miałem dosyć. Serdecznie dosyć tych jej humorków i tego, że nie może pogodzić się z rozwojem mojej kariery, zaznaczając przy tym, że Lisa jest dla niej kimś w rodzaju mentorki. Zatrzymałem się pod białym domem, zaciskając zęby.
- Idź już, Maia– rzuciłem krótko, ale kobieta ani drgnęła.
- Nie wchodzisz? – zapytała zdziwiona, a ja zaśmiałem się bezgłośnie.
- Cóż, nie mam siły użerać się z twoją przyjaciółką. Poza tym, chciałbym, żebyś przyjęła do wiadomości, że z nami koniec – powiedziałem pewnie, obserwując szok i gniew malujący się na twarzy mojej towarzyszki. – Nie wiń mnie. Próbowałem, jak sama zauważyłaś, wszystko naprawić, ale to jak się zachowujesz jest nie do przyjęcia. Mała kopia Lisy. Nie chcę takiej dziewczyny. Już po prostu do siebie nie pasujemy – wyjaśniłem spokojnie, ignorując łzy, które zebrały się w oczach szatynki.
- Cóż, ja uważam inaczej – odezwała się drżącym głosem. – Ale skoro tak zdecydowałeś, to wracaj do swojej Laury– dodała i czym prędzej wysiadła z auta, trzaskając drzwiami.
- Maia do cholery! – krzyknąłem z poirytowaniem, ale nie zawróciła. Wbiegła do domu, nawet się nie odwracając. Ukryłem twarz w dłoniach, kręcąc głową niedowierzająco. A potem po kilku minutach ruszyłem z podjazdu, próbując pozbyć się poczucia winy i pocieszając, że dzięki temu, co zrobiłem przynajmniej nie będę musiał oglądać Alissy Woodland po raz kolejny.
Lot miał przebiegnąć szybko i bezboleśnie. Siedziałem na fotelu – zwyczajowo obok Caluma– bez zainteresowania śledząc widoki za oknem. W głowie miałem mętlik. Nie wiedziałem czy żałować tego, co wczoraj zrobiłem czy może cieszyć się odzyskaną wolnością. Co jakiś czas zerkałem na Laurę siedzącą niedaleko i w ramach odskoczni zastanawiałem się nad tym co Calum przekazał mi dwa dni temu. Musiałem mu to przyznać. Była piękna.
- Przepraszam – usłyszałem nad głową i uniosłem wzrok. W reakcji na kobietę, którą miałem przed sobą zamarłem. - O, to ty Ross. Coś mi się właśnie zdawało, że widzę znajomą twarz – szepnęła Lisa, chichocząc niepokojąco.
- Co tu robisz? – zapytałem osłupiały, ale zielonooka wzruszyła ramionami, ukradkiem przyglądając się pannie Marano i układając usta w grymas.
- Myślę, że wiesz – odparła. – Muszę pomścić moją przyjaciółkę – szepnęła z zadowoleniem, powoli oddalając się ode mnie. Opadłem na siedzenie, wzdychając głęboko i pozostając w głębokim szoku. To musiał być koszmar. Lisa nie mogła lecieć za mną do Miami . Z drugiej strony, wiedziałem, że była do tego zdolna.
- Kto to? – spytał Paul z nutą ciekawości w głosie.
- Kłopoty – odparłem krótko.
~~~~
No to drugi ;3 Następny dodam jutro lub pojutrze ;))
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Miśkaa^.^
- Ach Ross– westchnęła teatralnie, nonszalancko opierając się o futrynę i tym samym zagradzając mi przejście.
- Dobrze wiesz, że nie przyszedłem do ciebie – warknąłem w odpowiedzi, delikatnie mrużąc oczy. Ale tak jak się spodziewałem odpowiedział mi tylko cichy chichot.
- Twój problem polega na tym, że Maia wcale nie chce cię widzieć – mruknęła przyglądając się pomalowanym na granatowo paznokciom.
- Nie ty decydujesz, paskudo – powiedziałem, próbując wejść do środka, ale pewnie zastawiła mi drogę, zbytnio nie przejmując się tym, że odległość między nami zmniejszyła się do minimum. – Maia! – krzyknąłem na cały głos, uśmiechając się chytrze, kiedy na twarzy zielonookiej pojawiło się niezadowolenie.
- Kogo tu mamy – dobiegło mnie z głębi korytarza, a po chwili zaraz naprzeciw mnie pojawiła się wspomniana wcześniej szatynka.
- Mogłabyś ją zabrać? – zapytałem na pozór uprzejmie. – Nieco mnie mdli.
- Zdychaj, gnojku – syknęła w odpowiedzi Lisa, ale Maia nawet nie mrugnęła. Stała tam wpatrując się we mnie wyczekująco.
- Czego chcesz? – zapytała w końcu.
- Żebyś do mnie wyszła. Porozmawiajmy – rzuciłem ugodowo. Lisa zrobiła smutną minę i złapała się za serce w geście poruszenia.
- To takie wzruszające – szepnęła próbując zabrzmieć nieco dramatycznie, ale wyszedł z tego tylko cichy pisk.
- Marna z ciebie aktorka – prychnąłem pod nosem spotykając się ze srogim spojrzeniem kobiety.
- Wyjdę z tobą, kiedy tylko Lisa upewni się czy nigdzie w pobliżu nie czyha Laura– powiedziała w końcu Maia, a ja przewróciłem oczami, chwytając ją na dłoń i wyciągając za drzwi.
- Nie wygłupiaj się. A ty, paskudo, nie czekaj z kolacją – rzuciłem przez ramię ciągnąć swoją dziewczynę w stronę samochodu.
- Boże! Co ci się stało? – zapytałam, kiedy zauważyłam Stevena w hotelowym holu, który bezszelestnie próbował przedostać się do siebie, omijając moją sypialnie szerokim łukiem. Laura, która stała obok chłopaka rzuciła mi zmieszane spojrzenie, a sam brunet westchnął głęboko.
- Mała bójka – odparł obojętnie, starając się zasłonić napuchniętą część twarzy dłonią.
- Kevin cię zabije – mruknęłam nieco zmartwiona. – Miałeś w ogóle zamiar coś z tym zrobić? Jakieś okłady albo coś w tym stylu? – zapytałam z wyrzutem, ale Steven jedynie pokręcił głową z dziwnym wyrazem twarzy.
- To nic takiego – wtrąciła się Laura zapewne z zamiarem obrony chłopaka przed moimi wykładami o jego porywczości i bezmyślności, ale uciszyłam ją jednym ruchem ręki.
- Nie wiem co się stało, ale jak nie chcesz to nie mów. Pogódź się jedynie z faktem, że dzisiejszy wieczór spędzisz ze mną i mokrą szmatką na twarzy – mruknęłam tonem nieznoszącym sprzeciwu, wyciągając z kieszeni telefon i wysyłając Tylerowi smsa z informacją, że muszę odwołać nasze wieczorne spotkanie. Ponownie westchnęłam i kręcąc głową z dezaprobatą wciągnęłam bruneta do mojej sypialni, krótko żegnając się z Laurą.
- Chcesz mnie przekupić kolacją w mojej ulubionej restauracji – stwierdziła Maia, kiedy stanęliśmy w wejściu Aroma Cafe. Nie przepadałem za tym miejscem. Nowoczesny wystrój jak dla mnie nie dodawał wszystkiemu zbytniego uroku. Wnętrzu brakowało smaku i klasy, ale nie odezwałem się nawet słowem. Bywałem tu już tyle razy, że kolejny nie robił różnicy.
- Od razu przekupić – mruknąłem w odpowiedzi, kiedy na twarz Mai mimowolnie zaczynał wkradać się ciepły uśmiech. Tej prawdziwej Mai, nie tej zdominowanej przed Lisę. – To będzie po prostu nasz wieczór – dodałem, wchodząc do środka i zajmując stolik w rogu. Opadłem na czerwoną kanapę, która całkowicie nie współgrała z beżowymi ścianami i wyciągnąłem dłoń do kobiety w zapraszającym geście. Byłem pewien, że nawet jej nie podobał się ten cały wystój. Ale przychodziła tu z sentymentu. Jej rodzice zwykli byli ją tu zabierać, a teraz znajdowali się bardzo daleko. Za szerokim oceanem.
- Wyszły? – usłyszałem cichy szept bardzo blisko siebie i uśmiechnąłem się pod nosem. Leniwie omiotłem wzrokiem czarnowłosą modelkę, która od kilkunastu minut czekała aż jej koleżanki opuszczą studio. Powoli skinąłem głową i patrzyłem jak na twarzy kobiety, Meredith, pojawia się zadowolenie. – Więc wreszcie mam cię tylko dla siebie, Tyler – mruknęła, podchodząc coraz bliżej i muskając moje wargi swoimi. Przyciągnąłem ją do siebie, ślepo cofając się w tył, aż wreszcie wylądowałem na fotelu. Meredith usiadła mi okrakiem na kolanach, chichocząc cicho i ociągając się z rozpinaniem guzików mojej koszuli.
- Mógłbyś chociaż zamknąć drzwi – usłyszałem znajomy głos i oderwałem od dziewczyny z rozbawieniem wpatrując się w stojącego w progu przyjaciela.
- Dokończymy jutro – szepnąłem na ucho Meredith, a dziewczyna niechętnie skinęła głową, udając się w stronę wyjścia. Ominęła przybysza i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Widzę, że jesteś w świetnym humorze – mruknął blondyn, przekrzywiając nieco głowę. Wzruszyłem ramionami.
- Jest się z czego cieszyć, David – odparłem wesoło, rozsiadając się wygodnie. – Uregulowałem sprawy z Raini i dla lepszego efektu przyłożyłem młodemu Smith’owi. O mało co nie popsuł mi interesów.
- Więc ta mała nadal się niczego nie domyśla? – spytał z lekkim niedowierzaniem, ale pokręciłem głową.
- Nie i dzięki temu mój wizerunek i układy są bezpieczne.
- Aż trudno uwierzyć, że nie zauważyła, że tylko ją wykorzystujesz – po raz kolejny wzruszyłem ramionami.
- Najwidoczniej jestem bardzo przekonujący.
- Więc możesz powiedzieć, że ci się podobało – powiedziałem z nutą niepewności, ale Maia milczała. – Och, daj spokój. Nie drocz się – posłałem jej uśmiech, który wreszcie odwzajemniła, dodając do tego serdeczny śmiech.
- Podobało mi się. Nawet bardzo – odpowiedziała stając na palcach i całując mnie niepewnie. Pogłębiłem pieszczotę i wszystko wydawałoby się idealne, gdyby nie błysk flesza gdzieś nieopodal. Oderwałem się od szatynki ze złością wpatrując w ciąg drzew za którymi stał jeden z fotoreporterów.
- Chodź – rzuciłem niechętnie, otwierając drzwi do samochodu i gestem nakazując jej wsiąść.
- Przepraszam – usłyszałem nagle gdzieś z boku i nieco zbity z tropu odwróciłem się w stronę dosyć młodej brunetki, trzymającej w ręku srebrną cyfrówkę i uśmiechającą się słodko. – Mogłabym prosić o zdjęcie – zapytała, a ja nie potrafiłem odmówić.
- Jasne – odpowiedziałem pewnie, ignorując nieco oburzone spojrzenie Mai i posłusznie obejmując drobną dziewczynę, uśmiechnąłem się do obiektywu. Tyle, że za nią przybiegła grupka nieco starszych koleżanek i rozmowa z nimi zajęła odrobinę dłużej niż planowałem. W końcu znalazłem się na miejscu kierowcy, pragnąc jak najszybciej opuścić parking. Byłem już po prostu zmęczony. Maia się nie odezwała. Nadal. Ale kiedy przejeżdżaliśmy koło spotkanych wcześniej dziewczyn i fotografa szatynka podniosła dłoń ze środkowym palcem uniesionym do góry. Posłała wszystkim złośliwy uśmiech i znowu spojrzała na przednią szybę. Lisa. Lisa niewątpliwie zachowałaby się tak samo. Miałem dosyć. Serdecznie dosyć tych jej humorków i tego, że nie może pogodzić się z rozwojem mojej kariery, zaznaczając przy tym, że Lisa jest dla niej kimś w rodzaju mentorki. Zatrzymałem się pod białym domem, zaciskając zęby.
- Idź już, Maia– rzuciłem krótko, ale kobieta ani drgnęła.
- Nie wchodzisz? – zapytała zdziwiona, a ja zaśmiałem się bezgłośnie.
- Cóż, nie mam siły użerać się z twoją przyjaciółką. Poza tym, chciałbym, żebyś przyjęła do wiadomości, że z nami koniec – powiedziałem pewnie, obserwując szok i gniew malujący się na twarzy mojej towarzyszki. – Nie wiń mnie. Próbowałem, jak sama zauważyłaś, wszystko naprawić, ale to jak się zachowujesz jest nie do przyjęcia. Mała kopia Lisy. Nie chcę takiej dziewczyny. Już po prostu do siebie nie pasujemy – wyjaśniłem spokojnie, ignorując łzy, które zebrały się w oczach szatynki.
- Cóż, ja uważam inaczej – odezwała się drżącym głosem. – Ale skoro tak zdecydowałeś, to wracaj do swojej Laury– dodała i czym prędzej wysiadła z auta, trzaskając drzwiami.
- Maia do cholery! – krzyknąłem z poirytowaniem, ale nie zawróciła. Wbiegła do domu, nawet się nie odwracając. Ukryłem twarz w dłoniach, kręcąc głową niedowierzająco. A potem po kilku minutach ruszyłem z podjazdu, próbując pozbyć się poczucia winy i pocieszając, że dzięki temu, co zrobiłem przynajmniej nie będę musiał oglądać Alissy Woodland po raz kolejny.
Lot miał przebiegnąć szybko i bezboleśnie. Siedziałem na fotelu – zwyczajowo obok Caluma– bez zainteresowania śledząc widoki za oknem. W głowie miałem mętlik. Nie wiedziałem czy żałować tego, co wczoraj zrobiłem czy może cieszyć się odzyskaną wolnością. Co jakiś czas zerkałem na Laurę siedzącą niedaleko i w ramach odskoczni zastanawiałem się nad tym co Calum przekazał mi dwa dni temu. Musiałem mu to przyznać. Była piękna.
- Przepraszam – usłyszałem nad głową i uniosłem wzrok. W reakcji na kobietę, którą miałem przed sobą zamarłem. - O, to ty Ross. Coś mi się właśnie zdawało, że widzę znajomą twarz – szepnęła Lisa, chichocząc niepokojąco.
- Co tu robisz? – zapytałem osłupiały, ale zielonooka wzruszyła ramionami, ukradkiem przyglądając się pannie Marano i układając usta w grymas.
- Myślę, że wiesz – odparła. – Muszę pomścić moją przyjaciółkę – szepnęła z zadowoleniem, powoli oddalając się ode mnie. Opadłem na siedzenie, wzdychając głęboko i pozostając w głębokim szoku. To musiał być koszmar. Lisa nie mogła lecieć za mną do Miami . Z drugiej strony, wiedziałem, że była do tego zdolna.
- Kto to? – spytał Paul z nutą ciekawości w głosie.
- Kłopoty – odparłem krótko.
~~~~
No to drugi ;3 Następny dodam jutro lub pojutrze ;))
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Miśkaa^.^
Rozdział 7
- Zdajecie sobie sprawę, że jesteśmy nieco do tyłu z materiałem? No
właśnie, więc powtarzam żadnych niepotrzebnych atrakcji. Nie mamy na to
czasu – powiedział Kevin, a wszyscy obecni uśmiechnęli się zdawkowo.
Znajdowaliśmy się w samolocie zmierzającym prosto do centrum Los
Angeles, gdzie czekała nas sesja promująca serial. Małymi kroczkami
zbliżał się koniec pierwszej połowy sezonu i tym samym upragniona
przerwa świąteczna. Ale na to co przede mną będę musiał poczekać.
Machałem telefonem pokładowym, który aktualnie był ustawiony na tryb
głośnomówiący, zastanawiając się jak bardzo Kevin musi być podirytowany,
że sesja wypadła akurat w tym tygodniu. – Chcę was również
poinformować, że kiedy wrócicie czeka was współpraca z Richardem Whitenem.*
- Kojarzę go – powiedziała Raini, odwracając się do mnie i spoglądając w stronę moją i Rossa przez szparę między siedzeniami. – Tylko nie mam pojęcia z kąt – zamyśliła się, a Laura siedząca obok blondynki zachichotała.- No dobrze, moje dzieci. Bawcie się i pozwólcie mi dalej pisać scenariusz. Heath przesyła pozdrowienia – rozległ się głos Kevina.
- Nawzajem. Do zobaczenia – odparłem kończąc połączenie i oddając aparat przechodzącej akurat stewardessie. Wszyscy wrócili do swoich zajęć. Raini zajęła się rozmową z Laurą, a po przeciwnej stronie Michael i Steven wrócili do oglądania jakiegoś filmu. Natomiast Kat* i Sara zajęły swoje miejsca, kilka metrów dalej, tym samym znikając mi z pola widzenia.
- To aż nie do wiary, że jesteś aż tak cichy – stwierdziłem, zerkając na siedzącego obok Rossa, który obojętnym wzrokiem śledził mijane przez nas chmury. Na dźwięk mojego głosu podniósł zdezorientowane spojrzenie i niedbale machnął ręką, dając mi do zrozumienia, że cokolwiek go trapi nie jest warte mojej uwagi.
- Chyba po prostu nie jestem w nastroju – stwierdził, krzywiąc się nieco.
- A przyczyna? – zagadnąłem, odkręcając butelkę z wodą i biorąc z niej dużego łyka.
- Powiedzmy, że dzisiejszy wieczór nie będzie zbyt miły – westchnął. – Muszę odwiedzić Maię, która jest wściekła jak nigdy. W dodatku nie mam pojęcia co zrobić, żeby nieco ją zmiękczyć. Nie należy do tego rodzaju dziewczyn, które rozpływają się na widok czekoladek czy kwiatów – dodał, a ja zamyśliłem się na chwilę. Osobiście nie miałem takich problemów. Torrey była uosobieniem spokoju i kiedy wybuchała, musiała mieć ku temu dobry powód.
- Cóż, sytuacja nie brzmi dobrze – podsumowałem ze współczuciem. Ross westchnął ponownie, pocierając skronie i marszcząc czoło.
- Może jakoś się uda, o ile nie spotkała się jeszcze z Lisą* – mruknął naburmuszony. – To jej przyjaciółka, która jest dosyć…specyficzna – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. – W każdym razie nie przepadamy za sobą, chociaż to określenie jest zdecydowanie wielkim niedomówieniem.
- Tak z ciekawości – dlaczego z nią jesteś? – zapytałem, uśmiechając się lekko. – Oczywiście wiem, że taka rozmowa powinna się odbywać na jakieś imprezie po kilku kieliszkach dobrej wódki, ale chyba będziemy musieli przetrwać bez tego – Ross zaśmiał się lekko, wzruszając ramionami.
- Jako że staliśmy się już najlepszymi przyjaciółkami*, zdolnymi do zwierzeń, to przyznam ci się, Calum, że jest to dosyć skomplikowana sprawa. I obiecuję do tego wrócić, tak jak powiedziałeś podczas któreś z imprez.
- Och, daj spokój. Chociaż jakaś wskazówka. Zaspokój mój głód ciekawości– powiedziałem błagalnie.
- Po prostu – stwierdził niepewnie – Kiedyś była nieco inna. Urocza. Natomiast ostatnie wydarzenia należą zdecydowanie do ery nowej Mai– skrzywił się.
- A co myślisz o Laurze? – szepnąłem, pochylając się bliżej tak, by szatynka siedząca przed nami nie zdołała nic dosłyszeć i próbując ukryć chytry uśmiech wkradający się na moje usta. – Te oczy – podszepnąłem, porównując się w duchu do małego diabełka siedzącego na ramieniu głównego bohatera w większości kreskówek, kiedy tylko dochodziło do podjęcia jakieś znaczącej decyzji. Blondyn ściągnął brwi, spoglądając na mnie niepewnym wzrokiem.
- Chyba masz dziewczynę – zauważył, a ja wzruszyłem ramionami.
- Tak tylko mówię, jako że twój związek wisi na włosku – odpowiedziałem, kiedy w głośnikach rozległ się głos pilota z informacją o lądowaniu.
- Nie chcę tam wejść – szepnęłam do Laury, kiedy stanęłyśmy pod drzwiami studia. Kat, Sara i chłopaki weszli przed nami. Ja natomiast nie potrafiłam się zdobyć na dobrowolne przekroczenie progu. Szatynka westchnęła głęboko.
- I tak będziesz musiała to zrobić. Prędzej czy później, więc chodź i nie bój się. Jakby co jestem w pogotowiu – szepnęła pocieszająco, ciągnąc mnie za sobą.
- Wiesz czego najbardziej się obawiam? – zapytałam, ale dziewczyna pokręciła głową. – Że to Stevenowi da nauczkę, kiedy tylko go zobaczy – szepnęłam z przestrachem. Laura znała prawdę. Dowiedziała się o wszystkim niedawno i żałowałam, że to ja sama jej o tym nie opowiedziałam. Jednak kiedy tylko zaczęła pytać, przestałam się kryć. Stała się dla mnie przyjaciółką w bardzo krótkim czasie. Przemierzałyśmy białe korytarze w dosyć szybkim tempie. Byłam tu już nie raz. Tyler uwielbiał spędzać w tym studiu czas. Pracować nad zdjęciami, przerabiać je i przebywać w towarzystwie współpracowników. A właściwie to współpracowniczek. Pokierowałam Laurę w stronę pokoju makijażystek i weszłam do środka, nawet nie myśląc o pukaniu.
- Raini– powiedziała szatynka ze zjadliwym uśmiechem. Znała mnie, a ja od jakiegoś czasu wiedziałam, że stara się zwrócić na siebie uwagę Tylera. Sytuacja w którą się wpakowałam musiała jej bardzo odpowiadać.
- Cześć Kelly – odparłam na pozór spokojnie, mierząc ja wzrokiem. Przez twarz o ciemnej karnacji, po bardzo zwyczajne ubranie, aż do samych stóp. Zatrzymałam się nieco dłużej na fioletowych okularach spoczywających na jej nosie. Nie pasowały jej, ogólnie nie była w stylu Tylera. Na całe szczęście, make up’em i doborem mojego stroju zajęła się jedna z koleżanek Kelly, ona sama natomiast udała się do sąsiedniego pokoju, gdzie jak przypuszczałam skierowali się nasi kochani koledzy. Razem ze Stevenem. Przełknęłam ślinę, zakładając na siebie niebieską sukienkę i wracając na stare miejsce, a potem pozwalając rudowłosej kobiecie zająć się moimi włosami.
Wszystko zajęło w sumie około dwóch godzin. A potem z trzęsącymi dłońmi wkroczyłam do sali, w której zwykle urzędował Tyler. Wnętrze bardzo często się zmieniało. Tak samo jak rekwizyty. Tym razem na środku stało kilka krzeseł i kanapa, białe płótno zastąpił obraz przedstawiający sklep Sonic Boom. Kilka metrów dalej stał skórzany fotel, a na stole obok leżał aparat, któremu towarzystwa dotrzymywały różnego rodzaju obiektywy. Drzwi znajdujące się naprzeciw otworzyły się z hukiem, a do środka wkroczył dwudziestoczteroletni mężczyzna o krótkich czarnych włosach i kilkudniowym zaroście. Na sobie jak zwykle miał jedne z licznych par spranych jeansów i szarą koszulę, której trzy górne guziki nie zostały zapięte. Na szyi zwyczajowo nosił srebrny łańcuszek. Tyler, nie zauważając mojej obecności, leniwie podszedł do stołu, zabierając z niego aparat i zmieniając obiektyw. Potem z kieszeni wyjął rozpoczętego już batona i wziął do ust ostatni kęs, gniotąc papierek i zostawiając go na drewnianym blacie. Wszystkie te czynności były tak bardzo znajome i zwykle wywołałyby na mojej twarzy uśmiech, ale teraz poczułam w sercu żal i strach. Nadal żałowałam tego, co się stało i ostatnim na co miałam ochotę było powiedzenie Tylerowi i całej mojej dotychczasowej rzeczywistości ‚żegnajcie’. Ale w takim razie co będzie ze Stevenem? W tej samej chwili Laura stanęła obok mnie, w swojej fioletowej sukience, która ledwo sięgała kolan. Niestety jej obcasy wydały charakterystyczny stukot, sprawiając że Tyler podniósł na nas spojrzenie i zamarł. Z daleka dostrzegłam jak zaciska szczękę i jak mocniej ściska aparat. Był niesamowicie porywczy i wiedziałam jak bardzo musi być wściekły. Nie tolerował zdrady, nawet w postaci zwykłego pocałunku, chociaż byłam pewna, że nie raz zdarzyło mu się coś podobnego, jeśli nie coś więcej, podczas pracy z modelkami.
- Zapraszam, drogie panie – zawołał, nieco oschle, wskazując na krzesła, a ja spuściłam wzrok i posłusznie ruszyłam w ich stronę. Reszta towarzystwa szybko do nas dołączyła i nim się obejrzałam Tyler pokierował wszystkimi, jednocześnie wprawiając w życie swoją wizję tej sesji.
- Nie tak – syknął zirytowany po kilku minutach, opuszczając aparat i podchodząc do mnie pewnym krokiem. Delikatnie podniósł moją dłoń i ułożył ją na kolanie, mrużąc oczy, ale nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem. Wiedziałam co robi. Starał się schować gniew do kieszeni i pamiętać, że jest w pracy, jednocześnie odkładając nasze porachunki na później. – Musisz patrzeć się w tę stronę – wskazał punkt na ścianie za sobą i ponownie odwrócił się przodem. – Zuchwale i z wyższością – dodał nieco obojętnie, cofając się kilka kroków. Zrobiłam jak kazał. Jednak to był jedyny raz, kiedy się do mnie odezwał. Następne wskazówki kierował do wszystkich, albo do każdego z moich przyjaciół osobno. Mnie ignorował.
- Chyba czas na przerwę – stwierdził po dobrej godzinie, wzdychając głęboko. – Dobra robota – rzucił jeszcze, siadając w swoim fotelu. Wszyscy zaczęli się wycofywać. A ja mimo zachęcana przez Laurę, ruszyłam w stronę Tylera, przygryzając dolną wargę.
- Nawet się nie przywitałeś – zaczęłam nieśmiało, kiedy zostaliśmy całkowicie sami.
- Najwidoczniej, uznałem to za zbędne – rzucił obojętnie, oglądając zdjęcia i nie podnosząc na mnie wzroku.
- Tyler – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
- Daruj sobie, Raini. Nie chcę twoich wyjaśnień – uciął oschle.
- Byłam pijana – zaczęłam, ignorując jego wypowiedź i sprawiając, że w końcu spojrzał na mnie nieco rozbawiony.
- I to cię usprawiedliwia? – zakpił, wywołując u mnie pozycję bojową. Taka byłam od zawsze i teraz instynktownie przeszłam z obrony do ataku.
- Och, nie skądże, jestem winna, bo całowałam się z kolegą z pracy. Tylko, że tobie takie sytuacje zdarzały się niezliczoną ilość razy, a ja jak głupia to ignorowałam – uniosłam głos, a Tyler wstał. Był ode mnie wyższy i to sporo. Chociaż obcasy dodawały mi kilka centymetrów, to i tak musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy.
- To co innego – syknął.
- To to samo – odpyskowałam.
- Kochanie, ciebie przyłapali. Mogłaś popsuć nie tylko swój, ale i mój wizerunek – wyjaśnił, uspokajając się nieco.
- Więc chodziło ci tylko o wizerunek? Jesteś ze mną dla wizerunku? – zapytałam nieco piskliwie, a w moich oczach mimowolnie zebrała się słona ciecz.
- Nie – zaprzeczył szybko, nieco zirytowany, a jego rysy całkowicie złagodniały. – To po prostu mogło się nam obojgu nie przysłużyć. Nie mam ci tego za złe, po prostu jestem cholernie zazdrosny i odrobinę zły – szepnął, podchodząc bliżej i łapiąc mnie za ręce.
- To dlaczego powiedziałeś tym reporterom… – zaczęłam, ale przerwałam, czując, że Tyler zaśmiał się cicho.
- Jesteś w tej branży tyle lat i jeszcze nie nauczyłaś się, żeby nie wierzyć plotkom i nie czytać tych durnych stron? Z nikim nie rozmawiałem – zapewnił mnie, a ja zamknęłam oczy, wtulając się w niego mocno.
- Boże, jaka jestem głupia – szepnęłam, a Tyler pogładził mnie po włosach. Nie potrafiłam go zostawić. Nawet jeśli jeszcze niedawno słowa Stevena, o tym, że mój chłopak mnie olał wydawały się prawdziwe, teraz do mnie nie trafiały. Nie kiedy ten sam chłopak, przytulał mnie do siebie, a potem składał pocałunki na moich ustach.
- Steven, mógłbyś zostać na chwilę? Chodzi o zdjęcia – zawołałem, na tyle głośno, żeby Raini była w stanie to usłyszeć. Właśnie skończyliśmy i dziewczyna udała się do garderoby, posyłając mi przed tym delikatny uśmiech. Ciemnowłosy podszedł do mnie pewnym krokiem, a ja korzystając z okazji i chwili jego nieuwagi, zamachnąłem się celując pięść prosto w szczękę chłopaka. Upadł na ziemię, ale szybko otrząsnął się i wstał, bardzo chętny do kontynuowania bójki, jednak zwinnie uchyliłem się przed jego ciosem, a potem złapałem za kołnierz jego koszuli i przycisnąłem go do ściany.
- Radzę ci darować sobie podchody i zostawić Raini w spokoju, bo o ile mi wiadomo, nadal jest zajęta – warknąłem. Nim zdążył odpowiedzieć znowu wylądował na ziemi.
- Gdybym tylko chciał, mogłaby cię rzucić – wychrypiał z trudem, a ja pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Zła odpowiedź, kochasiu – rzuciłem, podchodząc do niego i z całej szyi kopiąc w brzuch. Steven skulił się, a ja chwyciłem aparat i opuściłem pomieszczenie.
*chciałabym przypomnieć – Lisa jest oczywiście postacią fikcyjną ;p
*Matt Devis oczywiście nie występuje w naszym serialu, ale mam co do niego pewne plany ^^
*nie nie ma tu błędu – pisze to całkowicie świadomie ;p
~~~~
No więc jeden jest :) Mam nadzieję, że się podoba ;p
- Kojarzę go – powiedziała Raini, odwracając się do mnie i spoglądając w stronę moją i Rossa przez szparę między siedzeniami. – Tylko nie mam pojęcia z kąt – zamyśliła się, a Laura siedząca obok blondynki zachichotała.- No dobrze, moje dzieci. Bawcie się i pozwólcie mi dalej pisać scenariusz. Heath przesyła pozdrowienia – rozległ się głos Kevina.
- Nawzajem. Do zobaczenia – odparłem kończąc połączenie i oddając aparat przechodzącej akurat stewardessie. Wszyscy wrócili do swoich zajęć. Raini zajęła się rozmową z Laurą, a po przeciwnej stronie Michael i Steven wrócili do oglądania jakiegoś filmu. Natomiast Kat* i Sara zajęły swoje miejsca, kilka metrów dalej, tym samym znikając mi z pola widzenia.
- To aż nie do wiary, że jesteś aż tak cichy – stwierdziłem, zerkając na siedzącego obok Rossa, który obojętnym wzrokiem śledził mijane przez nas chmury. Na dźwięk mojego głosu podniósł zdezorientowane spojrzenie i niedbale machnął ręką, dając mi do zrozumienia, że cokolwiek go trapi nie jest warte mojej uwagi.
- Chyba po prostu nie jestem w nastroju – stwierdził, krzywiąc się nieco.
- A przyczyna? – zagadnąłem, odkręcając butelkę z wodą i biorąc z niej dużego łyka.
- Powiedzmy, że dzisiejszy wieczór nie będzie zbyt miły – westchnął. – Muszę odwiedzić Maię, która jest wściekła jak nigdy. W dodatku nie mam pojęcia co zrobić, żeby nieco ją zmiękczyć. Nie należy do tego rodzaju dziewczyn, które rozpływają się na widok czekoladek czy kwiatów – dodał, a ja zamyśliłem się na chwilę. Osobiście nie miałem takich problemów. Torrey była uosobieniem spokoju i kiedy wybuchała, musiała mieć ku temu dobry powód.
- Cóż, sytuacja nie brzmi dobrze – podsumowałem ze współczuciem. Ross westchnął ponownie, pocierając skronie i marszcząc czoło.
- Może jakoś się uda, o ile nie spotkała się jeszcze z Lisą* – mruknął naburmuszony. – To jej przyjaciółka, która jest dosyć…specyficzna – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. – W każdym razie nie przepadamy za sobą, chociaż to określenie jest zdecydowanie wielkim niedomówieniem.
- Tak z ciekawości – dlaczego z nią jesteś? – zapytałem, uśmiechając się lekko. – Oczywiście wiem, że taka rozmowa powinna się odbywać na jakieś imprezie po kilku kieliszkach dobrej wódki, ale chyba będziemy musieli przetrwać bez tego – Ross zaśmiał się lekko, wzruszając ramionami.
- Jako że staliśmy się już najlepszymi przyjaciółkami*, zdolnymi do zwierzeń, to przyznam ci się, Calum, że jest to dosyć skomplikowana sprawa. I obiecuję do tego wrócić, tak jak powiedziałeś podczas któreś z imprez.
- Och, daj spokój. Chociaż jakaś wskazówka. Zaspokój mój głód ciekawości– powiedziałem błagalnie.
- Po prostu – stwierdził niepewnie – Kiedyś była nieco inna. Urocza. Natomiast ostatnie wydarzenia należą zdecydowanie do ery nowej Mai– skrzywił się.
- A co myślisz o Laurze? – szepnąłem, pochylając się bliżej tak, by szatynka siedząca przed nami nie zdołała nic dosłyszeć i próbując ukryć chytry uśmiech wkradający się na moje usta. – Te oczy – podszepnąłem, porównując się w duchu do małego diabełka siedzącego na ramieniu głównego bohatera w większości kreskówek, kiedy tylko dochodziło do podjęcia jakieś znaczącej decyzji. Blondyn ściągnął brwi, spoglądając na mnie niepewnym wzrokiem.
- Chyba masz dziewczynę – zauważył, a ja wzruszyłem ramionami.
- Tak tylko mówię, jako że twój związek wisi na włosku – odpowiedziałem, kiedy w głośnikach rozległ się głos pilota z informacją o lądowaniu.
- Nie chcę tam wejść – szepnęłam do Laury, kiedy stanęłyśmy pod drzwiami studia. Kat, Sara i chłopaki weszli przed nami. Ja natomiast nie potrafiłam się zdobyć na dobrowolne przekroczenie progu. Szatynka westchnęła głęboko.
- I tak będziesz musiała to zrobić. Prędzej czy później, więc chodź i nie bój się. Jakby co jestem w pogotowiu – szepnęła pocieszająco, ciągnąc mnie za sobą.
- Wiesz czego najbardziej się obawiam? – zapytałam, ale dziewczyna pokręciła głową. – Że to Stevenowi da nauczkę, kiedy tylko go zobaczy – szepnęłam z przestrachem. Laura znała prawdę. Dowiedziała się o wszystkim niedawno i żałowałam, że to ja sama jej o tym nie opowiedziałam. Jednak kiedy tylko zaczęła pytać, przestałam się kryć. Stała się dla mnie przyjaciółką w bardzo krótkim czasie. Przemierzałyśmy białe korytarze w dosyć szybkim tempie. Byłam tu już nie raz. Tyler uwielbiał spędzać w tym studiu czas. Pracować nad zdjęciami, przerabiać je i przebywać w towarzystwie współpracowników. A właściwie to współpracowniczek. Pokierowałam Laurę w stronę pokoju makijażystek i weszłam do środka, nawet nie myśląc o pukaniu.
- Raini– powiedziała szatynka ze zjadliwym uśmiechem. Znała mnie, a ja od jakiegoś czasu wiedziałam, że stara się zwrócić na siebie uwagę Tylera. Sytuacja w którą się wpakowałam musiała jej bardzo odpowiadać.
- Cześć Kelly – odparłam na pozór spokojnie, mierząc ja wzrokiem. Przez twarz o ciemnej karnacji, po bardzo zwyczajne ubranie, aż do samych stóp. Zatrzymałam się nieco dłużej na fioletowych okularach spoczywających na jej nosie. Nie pasowały jej, ogólnie nie była w stylu Tylera. Na całe szczęście, make up’em i doborem mojego stroju zajęła się jedna z koleżanek Kelly, ona sama natomiast udała się do sąsiedniego pokoju, gdzie jak przypuszczałam skierowali się nasi kochani koledzy. Razem ze Stevenem. Przełknęłam ślinę, zakładając na siebie niebieską sukienkę i wracając na stare miejsce, a potem pozwalając rudowłosej kobiecie zająć się moimi włosami.
Wszystko zajęło w sumie około dwóch godzin. A potem z trzęsącymi dłońmi wkroczyłam do sali, w której zwykle urzędował Tyler. Wnętrze bardzo często się zmieniało. Tak samo jak rekwizyty. Tym razem na środku stało kilka krzeseł i kanapa, białe płótno zastąpił obraz przedstawiający sklep Sonic Boom. Kilka metrów dalej stał skórzany fotel, a na stole obok leżał aparat, któremu towarzystwa dotrzymywały różnego rodzaju obiektywy. Drzwi znajdujące się naprzeciw otworzyły się z hukiem, a do środka wkroczył dwudziestoczteroletni mężczyzna o krótkich czarnych włosach i kilkudniowym zaroście. Na sobie jak zwykle miał jedne z licznych par spranych jeansów i szarą koszulę, której trzy górne guziki nie zostały zapięte. Na szyi zwyczajowo nosił srebrny łańcuszek. Tyler, nie zauważając mojej obecności, leniwie podszedł do stołu, zabierając z niego aparat i zmieniając obiektyw. Potem z kieszeni wyjął rozpoczętego już batona i wziął do ust ostatni kęs, gniotąc papierek i zostawiając go na drewnianym blacie. Wszystkie te czynności były tak bardzo znajome i zwykle wywołałyby na mojej twarzy uśmiech, ale teraz poczułam w sercu żal i strach. Nadal żałowałam tego, co się stało i ostatnim na co miałam ochotę było powiedzenie Tylerowi i całej mojej dotychczasowej rzeczywistości ‚żegnajcie’. Ale w takim razie co będzie ze Stevenem? W tej samej chwili Laura stanęła obok mnie, w swojej fioletowej sukience, która ledwo sięgała kolan. Niestety jej obcasy wydały charakterystyczny stukot, sprawiając że Tyler podniósł na nas spojrzenie i zamarł. Z daleka dostrzegłam jak zaciska szczękę i jak mocniej ściska aparat. Był niesamowicie porywczy i wiedziałam jak bardzo musi być wściekły. Nie tolerował zdrady, nawet w postaci zwykłego pocałunku, chociaż byłam pewna, że nie raz zdarzyło mu się coś podobnego, jeśli nie coś więcej, podczas pracy z modelkami.
- Zapraszam, drogie panie – zawołał, nieco oschle, wskazując na krzesła, a ja spuściłam wzrok i posłusznie ruszyłam w ich stronę. Reszta towarzystwa szybko do nas dołączyła i nim się obejrzałam Tyler pokierował wszystkimi, jednocześnie wprawiając w życie swoją wizję tej sesji.
- Nie tak – syknął zirytowany po kilku minutach, opuszczając aparat i podchodząc do mnie pewnym krokiem. Delikatnie podniósł moją dłoń i ułożył ją na kolanie, mrużąc oczy, ale nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem. Wiedziałam co robi. Starał się schować gniew do kieszeni i pamiętać, że jest w pracy, jednocześnie odkładając nasze porachunki na później. – Musisz patrzeć się w tę stronę – wskazał punkt na ścianie za sobą i ponownie odwrócił się przodem. – Zuchwale i z wyższością – dodał nieco obojętnie, cofając się kilka kroków. Zrobiłam jak kazał. Jednak to był jedyny raz, kiedy się do mnie odezwał. Następne wskazówki kierował do wszystkich, albo do każdego z moich przyjaciół osobno. Mnie ignorował.
- Chyba czas na przerwę – stwierdził po dobrej godzinie, wzdychając głęboko. – Dobra robota – rzucił jeszcze, siadając w swoim fotelu. Wszyscy zaczęli się wycofywać. A ja mimo zachęcana przez Laurę, ruszyłam w stronę Tylera, przygryzając dolną wargę.
- Nawet się nie przywitałeś – zaczęłam nieśmiało, kiedy zostaliśmy całkowicie sami.
- Najwidoczniej, uznałem to za zbędne – rzucił obojętnie, oglądając zdjęcia i nie podnosząc na mnie wzroku.
- Tyler – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
- Daruj sobie, Raini. Nie chcę twoich wyjaśnień – uciął oschle.
- Byłam pijana – zaczęłam, ignorując jego wypowiedź i sprawiając, że w końcu spojrzał na mnie nieco rozbawiony.
- I to cię usprawiedliwia? – zakpił, wywołując u mnie pozycję bojową. Taka byłam od zawsze i teraz instynktownie przeszłam z obrony do ataku.
- Och, nie skądże, jestem winna, bo całowałam się z kolegą z pracy. Tylko, że tobie takie sytuacje zdarzały się niezliczoną ilość razy, a ja jak głupia to ignorowałam – uniosłam głos, a Tyler wstał. Był ode mnie wyższy i to sporo. Chociaż obcasy dodawały mi kilka centymetrów, to i tak musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy.
- To co innego – syknął.
- To to samo – odpyskowałam.
- Kochanie, ciebie przyłapali. Mogłaś popsuć nie tylko swój, ale i mój wizerunek – wyjaśnił, uspokajając się nieco.
- Więc chodziło ci tylko o wizerunek? Jesteś ze mną dla wizerunku? – zapytałam nieco piskliwie, a w moich oczach mimowolnie zebrała się słona ciecz.
- Nie – zaprzeczył szybko, nieco zirytowany, a jego rysy całkowicie złagodniały. – To po prostu mogło się nam obojgu nie przysłużyć. Nie mam ci tego za złe, po prostu jestem cholernie zazdrosny i odrobinę zły – szepnął, podchodząc bliżej i łapiąc mnie za ręce.
- To dlaczego powiedziałeś tym reporterom… – zaczęłam, ale przerwałam, czując, że Tyler zaśmiał się cicho.
- Jesteś w tej branży tyle lat i jeszcze nie nauczyłaś się, żeby nie wierzyć plotkom i nie czytać tych durnych stron? Z nikim nie rozmawiałem – zapewnił mnie, a ja zamknęłam oczy, wtulając się w niego mocno.
- Boże, jaka jestem głupia – szepnęłam, a Tyler pogładził mnie po włosach. Nie potrafiłam go zostawić. Nawet jeśli jeszcze niedawno słowa Stevena, o tym, że mój chłopak mnie olał wydawały się prawdziwe, teraz do mnie nie trafiały. Nie kiedy ten sam chłopak, przytulał mnie do siebie, a potem składał pocałunki na moich ustach.
- Steven, mógłbyś zostać na chwilę? Chodzi o zdjęcia – zawołałem, na tyle głośno, żeby Raini była w stanie to usłyszeć. Właśnie skończyliśmy i dziewczyna udała się do garderoby, posyłając mi przed tym delikatny uśmiech. Ciemnowłosy podszedł do mnie pewnym krokiem, a ja korzystając z okazji i chwili jego nieuwagi, zamachnąłem się celując pięść prosto w szczękę chłopaka. Upadł na ziemię, ale szybko otrząsnął się i wstał, bardzo chętny do kontynuowania bójki, jednak zwinnie uchyliłem się przed jego ciosem, a potem złapałem za kołnierz jego koszuli i przycisnąłem go do ściany.
- Radzę ci darować sobie podchody i zostawić Raini w spokoju, bo o ile mi wiadomo, nadal jest zajęta – warknąłem. Nim zdążył odpowiedzieć znowu wylądował na ziemi.
- Gdybym tylko chciał, mogłaby cię rzucić – wychrypiał z trudem, a ja pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Zła odpowiedź, kochasiu – rzuciłem, podchodząc do niego i z całej szyi kopiąc w brzuch. Steven skulił się, a ja chwyciłem aparat i opuściłem pomieszczenie.
*chciałabym przypomnieć – Lisa jest oczywiście postacią fikcyjną ;p
*Matt Devis oczywiście nie występuje w naszym serialu, ale mam co do niego pewne plany ^^
*nie nie ma tu błędu – pisze to całkowicie świadomie ;p
~~~~
No więc jeden jest :) Mam nadzieję, że się podoba ;p
Subskrybuj:
Posty (Atom)